ROBERTO SALVADORI
Serenissima 1797:
śmierć i zmartwychwstanie

Villa Rotonda. Fot. Wikimedia Commons

Serenissima 1797: śmierć i zmartwychwstanie

„Nie chcę już Inkwizytorów, nie chcę już Senatu. Będę Attylą państwa weneckiego”: słowa te, skierowane do wysłanników weneckich, zwołanych 25 kwietnia 1797 roku do Grazu, Napoleon wypowiedział niezwykle dobitnie, na dodatek po włosku. Nic bardziej nie mogło zastraszyć przedstawicieli społeczności, która blisko tysiąc sto lat wcześniej, właśnie po to, by uniknąć najazdu barbarzyńców, schroniła się w lagunie oddalonej o cztery kilometry od lądu stałego i o dwa – od otwartego morza, na osiemnastu wysepkach poprzecinanych stu sześćdziesięcioma kanałami. Wenecjanie, wzniósłszy trochę domów i czterysta mostów (do końca XV wieku były z drewna), zapoczątkowali w ten sposób istnienie jedynego na świecie miasta-państwa zbudowanego na wodzie i pośród wody.

Mimo powagi nadciągającego niebezpieczeństwa, Wenecjanie z trudem uświadamiali sobie, że Serenissima jest stracona. Nadal myślano, że przeznaczeniem Rzeczypospolitej jest nieśmiertelność, że działając ze zwykłą jej zręcznością dyplomatyczną również i tym razem zdoła wybrnąć z opresji. Wystarczy zachować tradycyjną neutralność, postępować z przebiegłym oportunizmem, przystać na kompromis. I nadal nawet nie mrugnąć okiem wobec rozbioru Polski. A zresztą, dlaczego sprawa polska miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie dla położenia Wenecji w zmiennej grze wielkich mocarstw na międzynarodowej szachownicy?

Sprawy przybrały szybszy obrót 1 maja, kiedy Bonaparte wypowiedział wojnę. Radzie najwyższej nie pozostało nic innego, jak wykonać ruch przymusowy, czyli rozwiązać się na mocy dekretu z 12 maja i władze sprawowaną dotychczas przez oligarchię patrycjuszy przekazać Tymczasowej Radzie Miejskiej złożonej z sześćdziesięciu członków. Mieszczanie wraz z grupą postępowych arystokratów, oświeconych duchownych i kupców żydowskich usiłowali ratować co się da, podejmując równie energiczne, co spóźnione próby reformowania dawnego porządku. Na próżno. Nie wystarczyło przemianowanie Starych Prokuracji na „Galerię wolności”, a Nowych – na „Galerię równości”. Nie wystarczyło też rozwarcie na oścież bram getta, które – po raz pierwszy w Europie – zostały zamknięte w roku 1516. Daremne okazało się również poświęcenie, z jakim „Rząd Wenecki, chcąc nadać najwyższy stopień doskonałości systemowi republikańskiemu, którym to państwo chlubiło się od wieków, oraz sprawić, aby mieszkańcy jego Stolicy cieszyli się Wolnością umacniającą zarazem Religię i własność, ogłasza uroczyście całej Europie i ludowi weneckiemu reformę wolną i śmiałą, uznając ją za niezbędną do utworzenia Rzeczypospolitej”. 17 października 1797 roku układem w Campoformio usankcjonowano rozbiór Serenissimy, a wraz z nim ostateczny kres jej tysiącletniej historii: Veneto, Istria i Dalmacja stały się obszarami austriackimi; Bergamo, Brescia i Crema weszły w skład napoleońskiej Republiki Cisalpińskiej, natomiast Wyspy Jońskie i część Albanii przypadły w udziale Francji. Wreszcie 18 stycznia 1798 roku oddziały austriackie generała Wallisa wylądowały w lagunie.

Tak umierała Wenecja. Jednak tym, co zdumiewa, jest nie tyle jej śmierć, co zadziwiająca długowieczność. Serenissima, pogrążona w długiej i powolnej agonii, trwającej aż do czasów najnowszych, stanowi prawdziwy cud. Świadectwo jej zgody zaczął pisać Genueńczyk, Krzysztof Kolumb, zapoczątkowując upadek potęgi morskiej Rzeczypospolitej nad Adriatykiem. A przecież Wenecja przetrwała zamęt końca XV wieku, tragedie pierwszej połowy wieku XVI (wojny, epidemie, grabieże, które osłabiły państwa włoskie) czy duchowy i ekonomiczny kryzys wieku XVII, z którego Florencja już się nie podniosła. Serenissima natomiast – dzięki swemu kulturalnemu powołaniu, bardziej europejskiemu i chrześcijańskiemu niż włoskiemu – zdołała przetrwać wieki i trudności, nigdy nie ulegając rozbiciu. Jednak już z początkiem XVIII wieku przestała być monolitem i z podmiotu (historycznego) stała się „przedmiotem” (artystyczno-kulturalnym). Od tej chwili jej los został przesądzony: Wenecja przemieniła się w „Wenecję” na weducie, w legendzie, w przedstawieniu teatralnym, niemal w złudzenie – i tego idealnego miasta, przemienionego w mit, ponieważ znalazło się poza granicami historii, nikt już nie zdoła unicestwić. „Wenecja” nie umrze, choć Wenecja umarła. Jej nowe życie toczy się w kręgu kultury, którą „Wenecja” obficie zasila swoimi inspiracjami, dostarczając epoce współczesnej wielu istotnych symboli, zaczerpniętych z nieprzebranego bogactwa własnej tradycji. Dziedziną, w której rola ta jest najbardziej widoczna i najrzadziej analizowana, a którą Wenecja zawdzięcza swojej anachronicznej egzystencji na scenie politycznej aż po wczesne lata XIX wieku, jest architektura. To właśnie w architekturze kultura wenecka realizuje się najpełniej w skali światowej, dostarczając nowym stolicom wielkich mocarstw przyszłego świata, czyli Rosji i Ameryki, wzorów o sugestywnej sile symbolu.

Przez cały wiek XVIII Wenecja odnawiała mit Feniksa, pełniąc rolę stolicy artystycznej i duchowej i ożywiając nie znającą granic diasporę intelektualną: Goldoni w Paryżu, Algarotti w Poczdamie, Vivaldi i Guardi w Wiedniu, obaj Tiepolo w Würzburgu i Madrycie, Da Ponte w Nowym Jorku, Canaletto w Londynie, Piranesi i Canova w Rzymie, Bellotto w Warszawie, Casanova – wszędzie. Ale to rzecz znana. Mniej znany natomiast jest zasięg palladianizmu w kontekście klimatu neoklasycznego i to wcale nie dlatego, że Wenecja, miasto ze snu, nie stworzyła (inaczej niż Florencja czy Rzym) wielkiej kultury architektonicznej. W tej mierze zawsze wydawała mi się niezwykle trafna zwięzła opinia, którą Herbert Spencer odnotował w roku 1880 w swoim dzienniku: General effect fine – individual things not. Chcąc dokonać przebudowy w stylu renesansu, miasto laguny musiało szukać pomocy o Florentyńczyka Sansovina; w epoce baroku mogło liczyć jedynie na Longhenę (zwłaszcza gdy chodziło o kościół della Salute); w wieku XVIII na drugoplanowe postacie, zarówno gdy mowa o neopalladianizmie – Massari, Macaruzzi czy Tirali, jak i neoklasycyzmie – Scalfaretto, Ternanza czy Selva. Ale w drugiej połowie cinquecenta zdarzył się cud: w Veneto pojawił się architekt najwyższej miary – Andrea di Pietro della Gondola, czyli Andrea Palladio – i to właśnie dziełom jego geniuszu należy się największa uwaga.

Bazylika San Giorgio Maggiore. Fot. Wikimedia Commons

Palladio, Wenecjanin pochodzący z lądu stałego (urodził się w roku 1508 w Padwie), łączył mistrzowską znajomość motywów klasycznych, którą zdobył zarówno w wyniku wnikliwych studiów nad zabytkami starożytności podczas swoich pięciokrotnych pobytów w Rzymie w latach 1541-54, jak i długich rozmyślań nad dziełami Witruwiusza, z różnorodnością poszukiwań będącą udziałem dręczonej niepokojem epoki manieryzmu. Po dokonaniu przebudowy Palazzo della Ragione, zleconej mu przez Radę Stu z Vicenzy (w roku 1549), Palladio zdobył uznanie arystokracji, która zamawia u niego wille i pałace. Datą przełomową jest rok 1570, kiedy to Palladio zostaje oficjalnym architektem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i wydaje „I quattro libri dell’architettura”. W Vicenzy, oprócz Palazzo Chiericati i Palazzo Valmarana, jego dziełem jest Loggia del Capitaniato. W Wenecji projektuje dwa wspaniałe kościoły (San Giorgio Maggiore, rozpoczęty w roku 1566, oraz Il Redentore z lat 1577-92), które godzą model świątyni klasycznej z nowym korpusem kościoła chrześcijańskiego. W posiadłościach ziemskich Veneto tworzy nową typologię rezydencji willowej, z kolumnowymi skrzydłami, które łączą budynek centralny, zdominowany przez fasadę-świątynię, z budynkami gospodarczymi. Są to ogromne rezydencje arystokratyczne, prawdziwe ogniska urbanizacji tego obszaru, przeznaczone dla celów wypoczynkowych, nauki i nadzorowania działalności gospodarczej. W jednej z najpiękniejszych (Villa Maser pod Treviso) Palladio zmarł w roku 1580, po rozpoczęciu pracy nad ostatnim swoim dziełem – Teatro Olimpico w Vicenzy ukończonym przez Scamozziego.

Palladio zapoczątkował rozwój wykwintnej architektury „fasadowej”, charakteryzującej niemal całe budownictwo Wenecji. W przeciwieństwie do Florencji chodziło tu o efekt wywoływany przez ostentacyjną fasadę centralną, gdy tyły pałaców i kościołów często sprawiają zawód. Venice is not made to be seen in the round trafnie spostrzega Mary McCarthy (Venice observed, 1961). Palladio jako pierwszy stworzył mit piękna idealnego według kryteriów „szlachetnej prostoty i spokojnej wielkości”, które w roku 1755 Winckelmann uzna za kanoniczne. Oryginalny prekursor neoklasycyzmu, Palladio mówi językiem tak uniwersalnym, że można nim wyrazić zarówno niczym nieograniczone samowładztwo Sankt Petersburga, jak i demokratyczny autorytet Waszyngtonu. W czym tkwi tajemnica tego języka, który neoklasyczna moda rozpowszechniła w czterech stronach świata? Styl Palladia wyróżnia przede wszystkim wysoce symboliczny racjonalizm, który łączy w nierozerwalną całość funkcjonalność i walory estetyczne. Opiera się on ponadto na zasadniczej prostocie, a zatem na powtarzalności elementu belkowanie-kolumna. Dokonuje także harmonijnego połączenia wymiaru intelektualnego z utopijnym wizjonerstwem. Wreszcie, jak spostrzega Mario Praz, styl ten posiada dwie zalety, które rozstrzygają o jego popularności „jako wyrazu kasty i władzy ustanowionej” (Gusto neoclassico, 1974). Z jednej strony więc „ten aspekt szczególnego uwznioślenia, a zatem narzucenia, ostatecznej afirmacji”, z drugiej – „właściwości parre-partout. Białe frontony willi zyskiwały uznanie nie tylko pod niebem łagodnym, ale również pod niebem Północy, niosąc treści etycznie ważne pod każdym niebem”.

Tłumaczem języka Palladia w nowej carskiej stolicy był wielki Giacomo Quarenghi, Wenecjanin, urodzony w Bergamo w roku 1744. Zapalony następca padewskiego mistrza, w roku 1812, na pięć lat przed śmiercią, która zastała go nad brzegami Newy, pisał: „Przed śmiercią jeszcze raz pragnąłbym zobaczyć zakrystię klasztoru Carità i kościół Il Redentore, o których stale myślę. Są tak wspaniałe i majestatyczne, że nie widziałem nic, z czym można by je porównać”. W roku 1779 minister Grimm mianuje Quarenghiego nadwornym architektem Katarzyny I. Artysta zapełnia Petersburg budowlami palladiańskimi, które odbijają się w lodowatych wodach kanałów i Newy. Wzniesiony zostaje zatem Bank Asygnacyjny (1783-90), teatr Ermitażu (1783-87), wzorowany na Teatro Olimpico w Vicenzy, Akademia Nauk (1783-90), Pałac Angielski w Peterhofie (1781-91, który, niestety, uległ zniszczeniu) oraz Pałac Aleksandrowski w Carskim Siole (1791-96). Twórczość Quarenghiego znalazła kontynuację w monumentalnym neoklasycyzmie Carlo Rossiego, który w latach 1819-34 projektuje serię budowli nawiązujących do stylu Palladia (między innymi Pałac Michajłowski, Teatr Aleksandryjski, budynek sztabu generalnego, bliźniacze siedziby Senatu i Synodu).

W epoce rozwoju „weneckiego” Sankt Petersburga powiew neoklasycyzmu wysiewa ziarna palladianizmu również na brzegach Potomaku. Tutaj, w miejscu wybranym przez Waszyngtona, Pierre-Charles L’Enfant otrzymuje zadanie zaprojektowania nowej stolicy. Francuski urbanista, przybyły do Stanów Zjednoczonych w roku 1777, swój projekt wykonał w latach 1789-91. Oparty na planie gwiazdy, projekt ten nawiązuje do promienistego układu Wersalu, odbiegając od prostokątnej sieci ulic, typowej dla miast amerykańskich. Wierne odtworzenie lekcji Palladia nastąpiło dopiero na początku XX wieku, a przedtem realizował ją wybitny architekt – prezydent Thomas Jefferson (1743-1826), którego zasługi jako polityka całkowicie przyćmiły sławę architekta. Upojony weneckim neoklasycyzmem w takiej mierze, że projektując własną posiadłość w Wirginii, czerpał natchnienie z Rotondy Palladia, Jefferson stosował formy antyczne, które miały symbolizować współczesne cnoty republikańskie. Gdy arcydzieło Jeffersona powstało w Richmond (gdzie w latach 1785-96 wzniósł Kapitol), w Waszyngtonie działał jego asystent, a zarazem rywal, Benjamin Henry Latrobe (1764-1820), architekt angielski, który w roku 1801 rozpoczął pracę nad śnieżnobiałym Kapitolem w stolicy, gdzie od roku 1800 nadzorował budownictwo publiczne.

Monticello, posiadłość Thomasa Jeffersona. Fot. Wikimedia Commons

Właśnie w Nowym Świecie, którego odkrycie zapoczątkowało polityczny zmierzch Rzeczypospolitej Weneckiej, spełniło się jej kulturalne przeznaczenie. W młodym sercu nowożytności dobiegła końca tysiącletnia historia kultury weneckiej. W latach, w których umierała Wenecja, trwało życie „Wenecji” krzewiącej hasła Palladia wśród nowych możnych tego świata, aby ich nowoczesne stolice mogły pysznić się dumnym pięknem wiecznotrwałego dziedzictwa sztuki.

ROBERTO SALVADORI
tłum. Hanna Borkowska

ROBERTO SALVADORI, ur. 1943 we Florencji. Ogłosił tomy szkiców Poszukiwanie nowoczesności (słowo / obraz terytoria); Włoskie dzieciństwo; Mitologia nowoczesności; Pejzaże miasta; Sylwetki i portrety; Moda i nowoczesność, a ostatnio tom Piękno i bogactwo. Członek zespołu redakcyjnego „ZL”.