ROBERTO SALVADORI
Gustaw Herling‑Grudziński we Włoszech

Gustaw Herling‑Grudziński, Roberto Salvadori, 1997. fot. © Elżbieta Sawicka

ROBERTO SALVADORI
Gustaw Herling
Grudziński we Włoszech

Zacznijmy od grzybów. I od ryb. Jako zapalony zbieracz grzybów i wędkarz, którym był w latach młodzieńczych, Gustaw Herling‑Grudziński przeżył we Włoszech zawód. Również pod tym względem źle trafił w Neapolu – sam skarży się na to w Najkrótszym przewodniku po sobie samym, który we włoskim przekładzie Marty Herling ukazał się w październiku 2001 roku w Neapolu. Łatwo to zrozumieć w odniesieniu do wędkarstwa, jako że ze „specjalisty od ryb słodkowodnych”, jakim się czuł już w dzieciństwie, musiał się przekwalifikować na wytrawnego poławiacza ryb morskich, „bo tu są jednak inne ryby, trzeba je inaczej traktować, inaczej biorą”.


Dziwi natomiast to, co Herling‑Grudziński pisze o grzybach. Według niego we Włoszech „zbiera się grzyby tylko na północy, i to tylko taką drobnicę, która przypomina nasze kurki czy gąski. A autentyczną pasję może rozbudzić tylko szukanie prawdziwków…”. Włoski czytelnik nie wierzy własnym oczom. We Włoszech istnieje jeden gatunek grzybów? Prawdziwki na półwyspie nie rosną? A te grzyby podobne do kurek i gąsek można znaleźć „tylko” na północy? Przecież nawet najbardziej nieuważny turysta wie, że jesienią, zwłaszcza w regionach centralnych, półwysep aż kipi od prawdziwków. To niemożliwe, żeby w ciągu prawie pięćdziesięcioletniego pobytu we Włoszech Herling‑Grudziński nie zdołał się uraczyć we Florencji smakowitymi borowikami (Boletus edulis) z patelni lub w Mediolanie delikatną sałatką z muchomorów cesarskich (Amanita caesarea). A jednak nostalgiczne wspomnienie polskich prawdziwków – smaku ojczyzny i zapachu młodości – każe mu zapomnieć, jak bardzo Włosi lubią swoje prawdziwki. Ta pozorna niemożność odnalezienia się na grzybiarskiej mapie Włoch kogoś, kto nie tylko mieszkał w tym kraju, lecz w dodatku przedstawiał siebie jako namiętnego zbieracza, doświadczonego znawcę i łakomego smakosza grzybów, nie jest rezultatem niewiedzy czy nieuwagi, lecz symptomem nonszalanckiego stosunku do rzeczywistości.
Podobnie jak w kwestii grzybów jadalnych, Herling‑Grudziński jest niewiarygodny również wtedy, gdy mówi o grzybach trujących – o całkowitej kontroli komunistów nad włoskim życiem obywatelskim i intelektualnym.

Gustaw Herling‑Grudziński, Neapol, 1988. fot. © Bohdan Paczowski.
Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego


„Po powrocie do Neapolu szybko przekonałem się, że jest to miasto zamknięte, w którym nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Przez pierwsze lata w Neapolu czułem się bardzo źle. Był to czas, gdy kuratelę nad życiem intelektualnym sprawowali nadal komuniści włoscy, którzy takich jak ja nie dopuszczali do głosu. Czułem, że jestem w kraju, który znajduje się pod nadzorem komunistów, że jestem tu najzwyczajniej śledzony. W tydzień po moim osiedleniu się w Neapolu przyszedł do mnie niespodziewanie, dziś już nieżyjący, pisarz krakowski Jalu Kurek. Pytam go ze zdziwieniem, skąd wiedział, gdzie mieszkam, a on na to, że po prostu poszedł do lokalu Włoskiej Partii Komunistycznej (PCI), a tam wyciągnięto z jakiejś kartoteki fiszkę z moim adresem” (Najkrótszy przewodnik po sobie samym).


Darujmy sobie uwagę, że o adres zięcia Benedetta Croce naiwny Kurek mógł spytać pierwszego napotkanego przechodnia. Jednak dramatyczne wspomnienie Neapolu jako wschodniej rubieży zdominowanej (jak cała reszta Włoch) przez partię komunistyczną i nadzorowanej przez wezuwiańskie siły Stasi przy całym swoim powieściowym uroku nazbyt daleko odbiega od powojennej rzeczywistości.


W Neapolu – mieście o głęboko zakorzenionych tradycjach monarchistyczno‑liberalnych, w niewielkim tylko stopniu zarządzanym przez komunistów – przez całe dziesięciolecia panowała prawica: najpierw „peronistyczny” monarchista, armator Achille Lauro (burmistrz w latach 1951‑58), a po nim długi szereg administracji chadeckich. Miasto nad Zatoką było ponadto areną sukcesów antykomunistycznego Ruchu Szarego Człowieka (który był włoskim odpowiednikiem francuskiego poujadyzmu) założonego w 1944 roku przez komediopisarza Guglielmo Gianniniego. Poza tym rektorem uniwersytetu w Neapolu był liberał Adolfo Omodeo, uczeń Crocego. A pod intelektualnym wpływem samego Crocego, najbardziej prestiżowego przedstawiciela włoskiego i europejskiego liberalizmu polityczno‑filozoficznego, znajdowała się najlepsza neapolitańska (i nie tylko) inteligencja tamtego czasu. Orientacji katolickiej i liberalnej były dwie najświetniejsze obywatelskie instytucje kulturalne – Istituto Italiano per gli Studi Filosofici Marotty oraz Istituto Suor Orsola Benincasa Villaniego. Cała prasa lokalna, od „Mattino” po „Roma”, była zdecydowanie centroprawicowa. Co do komunistów neapolitańskich, to ich przywódcy cieszący się najwyższym prestiżem – Giorgio Amendola (syn Giovanniego, wielkiego liberalno‑demokratycznego antyfaszysty) i Giorgio Napolitano – również na szczeblu krajowym reprezentowali „prawe”, reformistyczne skrzydło Włoskiej Partii Komunistycznej.


Te wzmianki o rzeczywistości polityczno‑kulturalnej Neapolu wystarczą, żeby pojąć, jak tendencyjny lub przynajmniej stronniczy jest monochromatyczny obraz odmalowany przez Herlinga‑Grudzińskiego. Kto go zmuszał, żeby w tak barwnym i zróżnicowanym mieście jak Neapol wieść „taki samotniczy żywot aż do upadku komunizmu”? Kto mu zabraniał poszukać sobie i znaleźć odpowiadających mu intelektualnie i politycznie rozmówców? Niewątpliwa awersja „miejskiej, wyjątkowo agresywnej lewicy komunistycznej” (jak zapisał 17 stycznia 1978 roku w Dzienniku pisanym nocą), nie jest wyczerpującym wytłumaczeniem. A może przyczyn jego bolesnej izolacji należy szukać nie tyle w tym, że Włoska Partia Komunistyczna wyznaczyła mu rolę ofiary i otoczyła go specjalnym nadzorem, ile raczej w „ociężałości w nawiązywaniu i utrzymywaniu stosunków z ludźmi”, do której sam się przyznał 27 listopada 1972 w Dzienniku pisanym nocą, na marginesie swoich nieodbytych spotkań z Ennio Flaiano, czyli w sytuacji egzystencjalnego rozdarcia człowieka, który znalazł się „w nieuleczalnie obcym, zaakceptowanym po wierzchu i nienawistnym w głębi mieście” (Dziennik…, 17 stycznia 1978).


Te okruchy wyznań są o wiele bardziej autentyczne niż manichejskie oskarżenia, których w Najkrótszym przewodniku po sobie samym nie brakuje. Neapol wydany na pastwę komunistów nie był bowiem w oczach Herlinga‑Grudzińskiego odosobnionym przypadkiem – ujarzmiony był cały kraj: „Jak mówiłem, we Włoszech czułem się od początku pod kuratelą komunistyczną, wszystko dla mnie jako emigranta i antykomunisty było po prostu zamknięte. Ta sytuacja w kulturze Włoch była skutkiem sukcesów strategii politycznej Togliattiego, szefa włoskich komunistów, który uważał, że włoskiej inteligencji nie trzeba zaciągać do partii, wystarczy, by sympatycy komunizmu opanowali najważniejsze instytucje życia kulturalnego – radio, pisma, telewizję, uniwersytety, wydawnictwa etc.”. Według Herlinga‑Grudzińskiego życie kulturalne powojennych Włoch upływało pod kontrolą komunistów, nie było miejsca na sprzeciw. Sprytna strategia polityczna stalinisty Togliattiego święciła triumfy, nie było miejsca na najmniejszą formę sprzeciwu. Włochy‑Gułag. Obsesja. Tyle że sprawy miały się inaczej. Wizja Herlinga‑Grudzińskiego jest krzywym zwierciadłem, karykaturą Włoch. Włoski czytelnik znów przeciera oczy z niedowierzaniem.
Pomimo że na ich obszarze działała najsilniejsza partia komunistyczna na całym Zachodzie, a „lewicowi intelektualiści” wyróżniali się aktywnością, powojenne Włochy były krajem demokratycznym i pluralistycznym, w którym spotykały się i ścierały najbardziej różnorodne idee – katolickie, liberalne, marksistowskie. Krajem, którego instytucje i produkcja kulturalna przez długie lata znajdowały się pod chadecką hegemonią. Do połowy lat siedemdziesiątych radio i telewizja RAI były wyłączną domeną Demokracji Chrześcijańskiej. Spośród wielkich reżyserów złotej epoki kina włoskiego – Rossellini, De Sica, Fellini, Antonioni i Visconti (by wymienić najsłynniejszych) – tylko ten ostatni był zdeklarowanym komunistą (a w całym przemyśle filmowym – od produkcji poprzez dystrybucję po sale projekcyjne – komuniści byli praktycznie nieobecni). Prasa codzienna należała całkowicie do wielkich grup przemysłowych (komunistyczny był tylko organ partii „L’Unità” i dziennik „Paese Sera”). Dwa największe wydawnictwa – Mondadori i Rizzoli – nie były ani komunistyczne, ani sympatyzujące z komunizmem. To samo dotyczy Garzantiego, Il Mulino, Laterzy, Sansoniego, Bompianiego i licznych oficyn katolickich (komunistyczne było tylko wydawnictwo Editori Riuniti należące do PCI oraz sympatyzujące z nią Einaudi i Feltrinelli). Co do czasopism, to panorama jest oczywiście złożona, trudno tu wchodzić w szczegóły, lecz tezy, że „opanowali” je komuniści, w żaden sposób nie da się obronić (mieli opanować „Il Mondo” Maria Pannunzia, „Il Borghese” Leo Longanesiego czy „L’Espresso” Arriga Benedettiego?!). Natomiast wbrew temu, w co skłonny był wierzyć Herling‑Grudziński, „Tempo Presente” nie było jedynym pismem antyfaszystowskim i antykomunistycznym, a Nicola Chiaromonte i Ignazio Silone nie byli jedynymi wybitnymi pisarzami antyfaszystowskimi i antykomunistycznymi. To samo dotyczy uniwersytetów: z pewnością w niektórych miastach istniały wydziały i szkoły (szczególnie o profilu humanistycznym) zdominowane przez komunistycznych lub marksistowskich wykładowców i nauczycieli, ale na pewno nie można powiedzieć, że komuniści opanowali uczelnie.


Abstrahując od instytucji i środków przekazu, przy ocenie klimatu kulturalnego oraz ideowych postaw intelektualistów w powojennych Włoszech należy wziąć pod uwagę to, że ani komunistami, ani sympatykami PCI nie byli wielcy poeci, jak Ungaretti, Luzi czy Montale, i wielcy prozaicy, jak Gadda, Buzzati, Tomasi di Lampedusa, Testori, Arbasino, Sciascia. To samo, co o pisarzach, można powiedzieć również o filozofach (z których nie wszyscy byli marksistami), historykach (wystarczy przypomnieć, że dwaj najwięksi historycy powojenni – Rosario Romeo i Renzo De Felice – byli liberałami i działaczami republikańskimi, czyli umiarkowanymi laikami) i o wszystkich wielkich dziennikarzach, którzy kształtowali ówczesną opinię publiczną (od Montanellego po Fallaci, od Scalfariego po Cedernę).


Te wyliczanki i argumenty można by mnożyć w nieskończoność, ale czy warto analizować historię polityczną i kulturalną Włoch po II wojnie światowej tylko po to, żeby odkłamać legendę o totalnym i wyłącznym panowaniu komunistów w oczywisty sposób bezpodstawną?


Trzeba jednak zmierzyć się z kwestią, w której ogniskowało się cierpienie i zniecierpliwienie Herlinga‑Grudzińskiego i która powinna stanowić koronny dowód na to, że we Włoszech istniała komunistyczna dyktatura, a on sam był bojkotowany (żeby nie mówić o prześladowaniach czy spisku).


Mam na myśli wydawnicze niedole arcydzieła Herlinga‑Grudzińskiego, czyli Innego świata. Również tutaj jego teza jest prosta i jasna: moja książka o doświadczeniu Gułagu spotkała się z wrogim milczeniem krytyki i czytelników, ponieważ we Włoszech panowała dyktatura partii komunistycznej, a od wszechobecnego wpływu jej polityki kulturalnej było uzależnione całe środowisko literackie i wydawnicze. W przedmowie do wydania Feltrinellego z 1994 roku, napisanej w listopadzie 1993 i zatytułowanej Al lettore italiano, autor stawia czoło właśnie tej „smutnej i delikatnej kwestii”: Inny świat „był ignorowany we Włoszech (a w okresie, kiedy PCI była bardzo wpływowa, również sabotowany). Wydanie Feltrinellego jest zatem w rzeczywistości pierwszą włoską edycją mojej książki”.


Podsumujmy fakty. Dzieło to, jak wiadomo, po raz pierwszy ukazało się w Wielkiej Brytanii, u Heinemanna, w 1951 roku (A World Apart, tłum. Andrzej Ciołkosz – wydanie w języku oryginalnym ukazało się dwa lata później, również w Londynie). W 1955 autor przeprowadził się do Włoch, a trzy lata później opublikował w wydawnictwie Laterza, w którym długo rządził Benedetto Croce, włoską edycję Innego świata (Un mondo a parte, tłum. z angielskiego Gaspare Magi). Książka wyszła więc w 1958 roku nakładem najbardziej znanego włoskiego wydawnictwa liberalnego, ale okazała się fiaskiem. Nie dostrzegli jej krytycy, przemilczały ją i na pewno wrogo przyjęły komunistyczne oraz filokomunistyczne środowiska polityczno-kulturalne (nawet po śmierci Stalina trudno było wyobrazić sobie bardziej „niewygodną” książkę), słabo się sprzedawała pomimo skromnego nakładu. Dlaczego? Również w tym przypadku problemu nie wyjaśnia w pełni przyczyna wskazana przez samego pisarza, czyli komunistyczny sabotaż, który, powtarzam, był niewątpliwie. Nie wystarcza to wytłumaczenie z powodu, który wydaje mi się rozstrzygający – uważam bowiem, że tę „smutną i delikatną” kwestię oświetlają losy książki Primo Leviego Czy to jest człowiek.


W przedmowie do wydania z 1993 roku Herling-Grudziński słusznie zestawiał swoją książkę z tą klasyczną pozycją literatury poświęconej obozom koncentracyjnym i tragedii totalitaryzmu: „Chcę zakończyć te uwagi skierowane do czytelnika włoskiego ważną dla mnie refleksją. Czas pogardy, pogardy dla człowieka, który jako pierwszy dostrzegł być może André Malraux i który jeszcze nie przeminął, pozostawił w literaturze świadectwa klasyczne, które nie pozwalają zawiesić nawet na chwilę naszych rozmyślań o naturze i doli człowieka. Dobrze wiedzą o tym czytelnicy książki Primo Leviego Czy to jest człowiek”.


Zastanawiająco zbieżne są biografie i losy obu pisarzy. Urodzeni w 1919 roku, mają po dwadzieścia lat, kiedy wybucha wojna. Aresztowany przez Sowietów w 1939 młody kielecki Żyd zostaje zesłany w 1940 do obozu w Kargopolu. Aresztowany przez faszystów w 1943 młody turyński Żyd zostaje zesłany w 1944 do obozu w Oświęcimiu. W 1946 Levi opisuje potworności obozu koncentracyjnego w świadectwie, które na próżno próbuje wydać u Einaudiego. Odrzucone wskutek negatywnej opinii Cesarego Pavese i Natalii Ginzburg zostaje opublikowane w 1947 przez niewielkiego wydawcę Da Silvę w nakładzie dwa i pół tysiąca egzemplarzy, z których rozejdzie się tylko tysiąc czterysta.


Nie licząc kilku przychylnych recenzji, dzieło nie spotyka się z uznaniem ani krytyków, ani czytelników, przechodzi niezauważone, zostaje pominięte, już w chwili narodzenia niknie pod płaszczem obojętności. I dopiero po dziesięciu latach, w 1958 (w tym samym roku, w którym ukazuje się włoska edycja Innego świata), zostaje wznowione przez Einaudiego w skromnym nakładzie dwa tysiące egzemplarzy. Wielki sukces krajowy i międzynarodowy książki Czy to jest człowiek wpisze ją w poczet klasyki literatury obozowej i najważniejszych osiągnięć współczesnej prozy, lecz przypadnie jej w udziale dopiero w drugiej połowie lat sześćdziesiątych (dwadzieścia lat po napisaniu!).


Takie są fakty. I jaką te fakty przekazują nam prawdę? Taką, że arcydziełu o nazistowskim obozie, które z pewnością nie przeszkadzało komunistom ani pod względem politycznym, ani pod względem ideologicznym, przypadł w udziale – w tym samym czasie, w tym samym kraju – dokładnie taki sam los wydawniczy, co arcydziełu o sowieckim Gułagu. Te fakty, których Herling‑Grudziński nie zechciał zestawić, wydają się decydujące, żeby ogarnąć w całej wielowymiarowej złożoności skomplikowane zjawisko wyparcia (również psychologicznego) ze świadomości ówczesnej prawdy o obozowych doświadczeniach ludzkości. Pomiędzy końcem lat czterdziestych a początkiem sześćdziesiątych odrzucenie tych faktów nie pozwoliło włoskiej i europejskiej opinii publicznej zmierzyć się z relacjami o okrucieństwach popełnianych zarówno w sowieckich, jak i w nazistowskich obozach.

ROBERTO SALVADORI
tłum. Jarosław Mikołajewski

ROBERTO SALVADORI, ur. 1943 we Florencji. Ogłosił tomy szkiców Poszukiwanie nowoczesności (słowo / obraz terytoria); Włoskie dzieciństwo; Mitologia nowoczesności; Pejzaże miasta; Sylwetki i portrety; Moda i nowoczesność, a ostatnio tom Piękno i bogactwo. Członek zespołu redakcyjnego „ZL”.

JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI, ur. 1960. Poeta, tłumacz m.in. Dantego, Petrarki, Leopardiego, Pasoliniego. Opracował antologię poezji włoskiej XX wieku. Ogłosił m.in. Rzymska komedię (Agora), Wiersze z kąpieli (Egmont), tłumaczenia Pavese i Boccaccia (Austeria) oraz Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki (Fundacja Instytutu Reportażu). W USA ukazał się jego tom Froth poems (Calypso Editions).


Tekst pochodzi z książki Roberto Salvadori Sylwetki i portrety (Zeszyty Literackie, Warszawa, 2010), s. 83-90.
Pierwotnie, zatytułowany Sałatka z muchomorów. Spory o HerlingaGrudzińskiego, szkic ukazał się na łamach „Gazety Wyborczej” nr 144, wydanie z dnia 22 VI 2002, „Gazeta Świąteczna”, str. 15.


Ewa Bieńkowska, Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zeszyty Literackie, 2019.

Do zamówienia w sklepie ZL: http://zeszytyliterackie.com/53.html