PRIMO LEVI
Nikt za mnie nie umarł

Primo Levi, 1960 r. Domena publiczna


Pisarz, świadek Holokaustu Primo Levi urodził się w Turynie w 1919 roku w rodzinie żydowskiej. Wstąpił do młodzieżówki faszystowskiej, ale — jak powiedział po wojnie — wprowadzone w 1938 roku prawa rasowe zarówno jemu, jak i wielu innym „przywróciły wolną wolę”.

Pomimo rasistowskich szykan skończył studia i w 1941 otrzymał dyplom studiów chemicznych (z adnotacją „rasy żydowskiej”). W sierpniu 1943 roku wstąpił do oddziału partyzanckiego działającego w Alpach, w regionie Valle d’Aosta. O doświadczeniu tym po wojnie mówił niewiele, choć do końca życia mierzył się z nim jako bolesnym wspomnieniem. Sugerował, że z jego udziałem w ruchu oporu wiąże się „niedobra tajemnica”, a jej treść do dziś jest przedmiotem dociekań i sporów. Dotyczy ona prawdopodobnie „śnieżnego poranka” 9 XII 1943, kiedy dowódcy oddziału, w którym walczył Levi, wyprowadzili dwóch towarzyszy broni, nastolatków, i dokonali na nich egzekucji „na sowiecki sposób”, bez sądu i możliwości obrony. Chłopcy mieli się dopuścić rabunku we wspierającej partyzantów wiosce. O walce Levi mówił, że polegała „bardziej na czekaniu niż na działaniu”. O dniach po egzekucji — że zgasiło w partyzantach „jakąkolwiek ochotę do oporu, a nawet do życia”.

W tych okolicznościach kilka dni później oddział został zatrzymany i uwięziony przez faszystów. W więzieniu w Aoście Levi — pisze historyk Sergio Luzzatto — „wolał przyznać się raczej do pochodzenia żydowskiego niż do partyzantki, skazując się na wywózkę w niewiadomym kierunku, zamiast na wyrok trybunału Republiki Salò” (państewko utworzone przez Mussoliniego z nadania Hitlera 18 IX 1943).

22 II 1944 roku Levi został dołączony do transportu 650 Żydów, załadowany do pociągu i wywieziony do Auschwitz. Pozostał tam do wyzwolenia obozu 27 I 1945 roku. Z jego transportu ocalało 20 osób. Jak twierdził, ocalenie zawdzięczał splotowi okoliczności, m.in. temu, że na studiach czytał niemieckie publikacje naukowe i trochę poznał język oprawców.

Primo Levi, zestawiany z Tadeuszem Borowskim, należy do najwybitniejszych świadków Holokaustu i traumy poobozowej. Swój pobyt w Auschwitz opisał w słynnej książce Czy to jest człowiek (Se questo èun uomo). Powrót do Turynu — w książce Rozejm (La tregua). W swoich wierszach, cenionych na świecie, w Polsce prawie nieznanych, pozostawił głównie zapis kompleksu Shoah. Opisuje w nich, bezpośrednio i metaforycznie, absurd życia po Holokauście, niezawinione poczucie winy, sylwetki i twarze ofiar, które odwiedzają go we śnie i na jawie, od których nie może się uwolnić. Udręczony przez pamięć od innych domagał się przechowania świadectwa. W wierszu Szema z 1946 roku pisał: „Zważcie, że to się zdarzyło: / Narzucam wam te słowa. / Wykuwajcie je w swoich sercach / Siedząc w domu idąc ulicą, / Kładąc się wstając: / Powtarzajcie je dzieciom, / Albo niech runie wasz dom, / Niech was powali choroba, / Niech odwróci się od was potomstwo”.

Z koszmarem Holokaustu żył do końca. 11 IV 1987 roku runął ze schodów na klatce schodowej własnego domu. Co do interpretacji tej śmierci, do dziś trwają rozbieżności. Jego przyjaciółka Rita Levi‑Montalcini, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, wątpiła w samobójstwo. Twierdziła, że Primo Levi do końca snuł plany na przyszłość, a jego śmierć wiązała z zawrotami głowy, na które się uskarżał. Za rozstrzygającą uznaje się dziś najczęściej relację rabina Elio Toaffa, który opowiedział, jak kilka minut przed śmiercią pisarz zadzwonił do niego i zapowiedział mu samobójstwo. Swoją decyzję uzasadniał w rozmowie telefonicznej nieuleczalną chorobą starej matki, której cierpienie przywodziło mu na myśl doświadczenia obozu.

Prezentowane wiersze pochodzą z przygotowywanego przez Austerię wyboru wierszy Ocalały. Dziękujemy spadkobiercom Primo Leviego i wydawnictwu Garzanti za zgodę na ich druk.

JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI


Primo Levi. Domena publiczna

Pieśń kruka

„Przybyłem z bardzo daleka
By przynieść niedobrą nowinę.
Przeleciałem nad górą,
Przeszyłem niską chmurę,
Zobaczyłem w stawie odbicie własnego podbrzusza.
Leciałem bez wytchnienia,
Sto mil bez wytchnienia,
Żeby znaleźć twoje okno,
Żeby znaleźć twoje ucho,
Żeby przynieść nowy smutek
Co odbierze ci otuchę snu,
Co zepsuje ci chleb i wino,
Co każdego wieczoru będzie osiadać ci w sercu”.
     Tak śpiewał złowrogi i tańczył,
     Po drugiej stronie szyby, na śniegu.
     Kiedy umilkł, spojrzał ponuro,
     Naniósł dziobem krzyż na ziemi
     I rozpostarł czarne skrzydła.

9 I 1946

Było ich stu

Było stu ludzi gotowych do walki.
Kiedy słońce się wspięło na niebo,
Wszyscy zrobili krok naprzód.
Mijały godziny, bezdźwięczne:
Ich powieki nie drgnęły.
Kiedy zabiły dzwony,
wszyscy naprzód ruszyli o krok.
Tak minął dzień, zapadł wieczór,
Lecz kiedy zakwitła pierwsza gwiazda na niebie,
Wszyscy naraz zrobili krok naprzód.
„W tył zwrot, precz, zjawy przeklęte:
Wracajcie do swojej zapadłej nocy”.
Ale żaden się nie odezwał, za to
Tak jak stali, w kręgu, wszyscy zrobili krok naprzód.

1 III 1959


Do Adolfa Eichmanna

Pędzi wiatr swobodny po naszych równinach,
Odwiecznie żywe morze faluje u naszych brzegów.
Człowiek nawozi ziemię, ziemia daje mu kwiaty i owoce:
Żyje w trudzie i radości, ma nadzieję i bojaźń, płodzi słodkie dzieci.
…I przyszedłeś ty, nasz cenny wrogu,
Ty jałowe stworzenie, człowieku w konturze śmierci.
Jakie słowa dziś znajdziesz przed tym naszym gremium?
Przysięgniesz na boga? Jakiego boga?
Wskoczysz wesoło do grobu?
Czy się użalisz, jak u kresu żali się człek pracowity,
Któremu życie było za krótkie jak na dzieło jego zbyt długie,
Na ponure twe dzieło nieukończone,
Na trzynaście milionów, które jeszcze żyje?

Synu śmierci, nie życzymy ci śmierci.
Obyś żył tak długo, jak nikt nigdy nie żył:
Obyś przeżył bezsennych pięć milionów nocy,
A co noc niech nawiedza cię skarga każdego, co widział,
Jak drzwi zamknięte odcinają powrót,
Jak wokół ciemnieje, a powietrze zaludnia się śmiercią.

20 VII 1960

Autobiografia
Byłem już kiedyś chłopcem i dziewczyną, i krzewem,
i niemą rybą, co wyskakuje z morza
wyjątek z Empedoklesa

Jestem stary jak świat, ja, co mówię do was.
W mrokach początków
Roiłem się w ślepych rowach morza,
Sam ślepy, łaknąłem już światła
Leżąc jeszcze na dnie, w zgniliźnie.
Chłonąłem sól tysiącem maleńkich gardeł,
Byłem rybą, gotową i obłą. Uniknąłem zasadzek,
Pokazałem mojemu potomstwu koślawe kończyny kraba.
Wyższy niż wieża, obraziłem niebo,
Pod moim krokiem drżały góry,
A moja dzika bryła zawalała doliny:
Skały waszego czasu noszą jeszcze
Niewiarygodną pieczęć mojej łuski.
Śpiewałem do księżyca ciekłą pieśń ropuchy,
A mój głód cierpliwy dziurawił drewno.
Jeleń prędki, nieśmiały,
Przebiegłem lasy, z których dziś jest popiół, szczęśliwy z mojej siły.
Byłem pijaną cykadą, chytrą i potworną tarantulą,
I salamandrą, i skorpionem, i jednorożcem, i żmiją.
Zniosłem bicz
I upały, i mrozy, i rozpacz jarzma,
Niemy obłęd osła w kieracie.
Byłem dziewczyną, która waha się w tańcu,
Geometrą, co śledzi tajemnicę okręgu
I wątpliwe drogi obłoków i wiatrów.
Poznałem płacz i śmiech, i liczne wenery.
Dlatego nie szydźcie ze mnie, ludzie z Agrigento,
Jeśli to stare ciało poryte jest dziwnymi znakami.

12 XI 1980

Ocalały
Dla B. V.

Since then, at an uncertain hour,
Od tego czasu, o niepewnej porze,
Powraca tamto cierpienie,
I jeśli nie ma się przed kim wygadać,
W piersi piecze go serce.
Znów widzi twarze towarzyszy
Sine o brzasku,
Szare od pyłu wapna,
Nie do odróżnienia we mgle,
W sennym niepokoju zabarwione śmiercią:
Nocą kłapią szczękami
Pod ciężką morwą snów,
Żując nieistniejącą rzepę.
„Już mi stąd, precz, ludzie pogrążeni,
Idźcie sobie. Nikogo tu nie podsiadłem,
Niczyjego chleba nie chciałem,
Nikt za mnie nie umarł. Nikt.
Wracajcie do waszej mgły.
Nie moja wina, że żyję i oddycham,
I jem, i piję, i śpię, i jestem ubrany”.

4 II 1984


Słoń

Kopcie: znajdziecie moje kości
Niedorzeczne w tym miejscu pełnym śniegu.
Byłem zmęczony bagażem i marszem
I brakowało mi ciepła i trawy.
Znajdziecie monety i punicki oręż
Pogrzebane przez lawiny: bez sensu, bez sensu!
Bez sensu jest historia moja i Historia:
Co mnie obchodziły Kartagina i Rzym?
Teraz moja piękna kość, nasza duma,
Szlachetna, wygięta jak księżyc,
Leży w drzazgach pomiędzy kamieniami potoku:
Nie była po to, by dziurawić kolczugi,
Lecz po to, by drążyć korzenie i podobać się kobietom.
My walczymy tylko o kobiety,
I to mądrze, bez przelewu krwi.
Chcecie mojej historii? Jest krótka.
Sprytny Hindus mnie zwabił i oswoił,
Egipcjanin mnie spętał i sprzedał,
Fenicjanin pokrył mnie zbroją
I zatknął wieżę na grzbiecie.
Niedorzeczne, że ja, wieża z mięsa,
Niepokonany, łagodny i straszny,
Zagnany pomiędzy te wrogie góry,
Pośliznąłem się na waszym nieznanym mi lodzie.
Dla nas, kiedy padamy, nie ma już ratunku.
Jakiś śmiały ślepiec szukał mojego serca
Długo, ostrzem włóczni.
Tym szczytom sinym o zmierzchu
Rzuciłem mój zbyteczny
Ryk umierania: „Bez sensu, bez sensu”.

23 III 1984


Do przyjaciół

Drodzy przyjaciele, mówię przyjaciele
W szerokim słowa znaczeniu:
Żono, siostro, towarzysze, krewni,
Koleżanki i koledzy ze szkoły,
Osoby widziane raz
Albo spotykane przez całe życie:
Wystarczy, że choć przez chwilę
Rozpięto między nami przegrodę,
Namacalną nić.

Mówię za was, przyjaciele wędrówki
Tłocznej, niepozbawionej wysiłku,
I za was również, którzy straciliście
duszę, ducha, chęć życia.
Czy nikt, czy ktoś, czy choćby jeden albo ty,
Co mnie czytasz: zapamiętaj czas,
Nim zastygł wosk,
Kiedy każdy był jak pieczęć.
Z nas każdy niesie odcisk
Przyjaciela spotkanego po drodze.
W każdym ślad każdego.
Na dobro czy zło
W mądrości czy szaleństwie
Każdy pieczęcią każdego.

Teraz gdy czas napiera z bliska,
Kiedy skończyły się sprawy,
Wam wszystkim tłumione życzenie,
By jesień była długa i ciepła.

10 XII 1985

Dromader

Na co te wszystkie swary, kłótnie i wojny?
Naśladujcie mnie tylko.
Nie ma wody? Obejdzie się,
Byleby tylko nie trwonić oddechu.
Nie ma nic do jedzenia? Zaczerpnę z garbu:
Gdy czas wam sprzyja,
Wyhodujcie go sobie.
A jeśli garb wiotczeje,
Zadowalam się karczem i sianem:
Zielona trawa to znak lubieżności i pustki.
Mam brzydki głos? Milczę prawie bez przerwy,
A kiedy parskam, nikt mnie nie słyszy.
Jestem brzydki?, Obym się podobał samicy,
A nasze wiedzą, co dobre,
I dają najlepsze mleko na świecie.
Żądajcie takiego od waszych.
Tak, jestem sługą, ale pustynia jest moja:
Nie ma sługi, który nie miałby swego królestwa.
Moim królestwem jest rozpacz:
Nie zna granic.

24 XI 1986

PRIMO LEVI
tłum. Jarosław Mikołajewski

PRIMO LEVI ur. 1919, zm. 1987. Pisarz i naukowiec, więzień obozu w Auschwitz. Po polsku ukazał się jego Układ okresowy oraz Pogrążeni i ocaleni (Wydawnictwo Literackie).

JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI, ur. 1960. Poeta, tłumacz m.in. Dantego, Petrarki, Leopardiego, Pasoliniego. Opracował antologię poezji włoskiej XX wieku. Ogłosił m.in. Rzymska komedię (Agora), Wiersze z kąpieli (Egmont), tłumaczenia Pavese i Boccaccia (Austeria) oraz Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki (Fundacja Instytutu Reportażu). W USA ukazał się jego tom Froth poems (Calypso Editions).


Zobacz także