MARTA WYKA
Szczepański Dziennik tom VI, Márai Kronika niedzielna

MARTA WYKA
J.J. Szczepański, Dziennik tom VI, 1990-2001, Wydawnictwo Literackie, 2019

Zakończyła się wielka edycja, a wraz z nią pozycja Jana Józefa Szczepańskiego jako pisarza uległa ciekawej modyfikacji, której skutki pewnie będą trwać dalej. Poszukiwane bowiem jest (przez badaczy) adekwatne do ich rozmiarów i ważności, miejsce dla tych dzienników: czy obok Dąbrowskiej, Nałkowskiej, Czapskiego, Iwaszkiewicza, Kijowskiego? Niepoprawione, integralne, pisane z dnia na dzień, nie komentowane przez autora, rozpoczęte jako forma terapeutyczna, z biegiem lat stające się nie tylko kalendarzem emocji, ale kroniką życia w epoce trudnej – choć na pewno zachęcającej do osobistych zwierzeń.

Szczepański zachowuje mistrzowski umiar i ascetyczny styl. Czasem chciało by się zajrzeć głębiej w jego przestrzeń emocjonalną, ale pisarz niezmiernie rzadko na to przyzwala.

A jednak – pytania powstają. Czy długie i spełnione życie daje szczęście? Wydawać by się mogło, iż autor Dziennika zgromadził wszelkie dane obiektywne, aby sobie samemu twierdząco na to pytanie odpowiedzieć. Pierwsza odpowiedź brzmi zatem: tak, daje szczęście udane małżeństwo, kochające dzieci, dalekie podróże, pamięć rodzinnej tradycji, szacunek środowiska, a także możliwość schronienia się w tym szczególnym azylu jakim była dla Szczepańskiego Kasinka i zbudowany tam przez jego ojca dom.

Ale padają też w Dzienniku pytania i konstatacje bolesne. Zawsze tolerancyjny wobec innych – Szczepański nie pobłaża sobie jako pisarzowi. To jego główny niepokój: czy będę jeszcze pisał i jakie to będzie pisanie? Faktem jest, iż styl lat ostatnich ulega kondensacji, wielkie historie przeradzają się w „historyjki”, encyklopedie w „maleńką encyklopedię totalitaryzmu”. Podobny proces „skracania” towarzyszy wyprawom górskim autora (tutaj opisuje ostatnią podróż do Nepalu). Niegdyś szczyty wydawały mu się oczywiste, mógł je osiągnąć – teraz może je tylko kontemplować.

A przecież nie jest to dziennik starości, choć dokumentuje odchodzenie. Poprzez wszystkie tomy, jakie dotąd się ukazały, Szczepański znajduje się w wielorakim ludzkim tłumie. Ludzi co prawda ubywa, ale ich miejsce zajmują nowi, zatem inni.

Przegrywa też z własnym ciałem. Lakoniczne opisy postępów choroby to zarazem finał Dziennika. Szczepański odchodzi w roku 2003.  Warto przypomnieć, iż gen pisarski rodu Szczepańskich (i Wolskich po kądzieli) wciąż przypomina o swojej sile. Punktem odniesienia dla Jana Józefa była ciotka, Maria (ze Szczepańskich) Kuncewiczowa. Ta nić zasługuje na szczegółowe odtworzenie. Piszą i tworzą syn Michał, córki Anna i Katarzyna. Pisarzem jest też wnuk Jan Krasnowolski.

„Zemsta ręki śmiertelnej” wciąż trwa i trzeba ją brać pod uwagę, a może zgoła się jej strzec?

Zabawne są zetknięcia Jana Józefa z awangardą jego czasów. Nigdy do końca nie był w stanie zaakceptować sztuki i osobowości Tadeusza Kantora. Sprzeciw budziły w nim słynne performanse Stanisława Beresia. O „Białym” Kieślowskiego, napisze, iż nic z filmu nie zrozumiał. Ale przyjaźnił się blisko z zapomnianym dziś, barwnym i dynamicznym heroldem krakowskiej bohemy, Stanisławem Balewiczem.

Można by zestawić dwa dziennikowe teksty: Dziennik pisany nocą Herlinga-Grudzińskiego i Dziennik Jana Józefa. Czas bardzo wyraźnie obrysował ich granice. Zamknięcie Herlinga w nocnej przestrzeni własnego pokoju na pewno wpłynęło na jego konfrontacje umysłowe z „innymi”. Jan Józef Szczepański porusza się w tłumie dotykalnym, tyleż umysłowym co cielesnym. Jest pilnym rejestratorem wydarzeń dziejących się tu i teraz. Zyskuje dystans do siebie samego. Powiadał: „na przyjęciu u Błońskiego tłum polonistów mówi mi, że jestem znakomitym pisarzem”.

Wyobrażam sobie jak się uśmiecha, pykając fajkę i zapisując tę uwagę. Pisał zawsze ręcznie, na przypadkowych kartkach, rozpadających się z latami i coraz mniej czytelnych.

Jan Józef Szczepański, Dziennik tom VI 1990-2001,
Wydawnictwo Literackie, 2019.

*

Sándor Márai, Kronika niedzielna, przełożyła Irena Makarewicz, Czytelnik, 2019

Felieton to forma ulotna, jego tematy szybko się starzeją, wymagają komentarzy i uzupełnień. Ale to nie przypadek Máraiego.

Pisał je w latach – 1936-1943 – tyleż obfitujących w wydarzenia, co płynnych, niespokojnych i tragicznych. Na jego oczach i pod jego piórem kruszył się świat, w którym wyrósł, i który, mimo wszystko, polubił. Z upadkiem przyjaznej sobie Europy nigdy się nie pogodził.

Jaka ona była? Wciąż rozpoznawana – co nie znaczy zwiedzana. Łazęgowaliśmy po Europie, byliśmy zdziwieni, gdy ktoś zapytał: czy byłeś już w Paryżu? Wracaliśmy przecież w te same miejsca, aby penetrować je coraz dokładniej, nie byliśmy uczestnikami zbiorowych wycieczek.

Wszystkie europejskie wątki kronik zasługują na uważną lekturę. Márai – dziennikarz zachowuje cechy swojego znakomitego talentu: pasję, dociekliwość, żar, który go wyróżnia. Jest też znawcą i smakoszem nostalgii.

Myślę, że jego perspektywę poznawczą najlepiej bodaj pokazuje lektura szczególnego powieściowego aneksu do Rodziny Thibault Rogera Martin du Garda. To zakończenie wielkiej sagi zostało napisane z perspektywy ostatniego potomka rodu, syna Jakuba Thibault, siostrzeńca Antoniego, czyli dwóch bohaterów powieści. Syn żyje już w czasie drugiej wojny, jego antenaci doświadczyli wojny pierwszej. W latach II wojny aneks zostaje opublikowany. Márai czuje się podobnym do powieściowych postaci uczestnikiem dwóch największych europejskich kataklizmów. Wraz z nimi kończy się jego Europa, którą, jak wiadomo porzuci.

Jeden z ostatnich felietonów pisał w roku 1942. Zaczęły się właśnie pierwsze bombardowania Budapesztu. Miasto zmienia formy życia, Węgrzy chronią się w swoich mieszkaniach; Márai uważa, iż nadchodzą czasy przejściowe, podobne, jak po wojnach napoleońskich, gdy ludzie zasiadali wokół biedermaierowskich . okrągłych stołów, w salonach, będących jednocześnie ich schronieniem i azylem. Diagnoza Máraia, dotycząca jego współczesności brzmi tak:

„Teraz następuje czas grubych powieści, długich nocy, rodzinnych kolacji i chodzenia wcześnie spać (…). Dwudziesty wiek to nie początek czegoś nowego, lecz powrót w uczuciach i zachowaniu do ludzi osiemnastego wieku (…). Ten biedermaier z radiem naturalnie nie jest tamtym oryginalnym (…). Ludzie swymi formami życia starają się poskromić i uczłowieczyć ten dziki i chaotyczny świat. Ale każda epoka ma dokładnie taki biedermaier, na jaki zasługuje”. Trudno coś dodać do tej uwagi.

Sándor Márai, Kronika niedzielna,
Czytelnik, 2019.

MARTA WYKA

MARTA WYKA, ur. 1938. Historyk literatury i krytyk literacki, zajmuje się literaturą przełomu modernistycznego, Młodej Polski, dwudziestolecia międzywojennego oraz współczesnością.