MAREK ZAGAŃCZYK
O kilku obrazach, ludziach i miejscach

Gustaw Herling‑Grudziński, Neapol, 1988. fot. © Bohdan Paczowski.
Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego


MAREK ZAGAŃCZYK
O kilku obrazach, ludziach i miejscach
*

W 1988 roku w tomie szkiców Książki zbójeckie Wojciech Karpiński opisał swój sen na jawie, widok warszawskiej księgarni, w której na półkach, zamiast nudnych i nieistotnych tytułów, oficjalnie dopuszczonych do druku stoją książki pisarzy emigrantów. Wśród nich Inny świat Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego. Niebawem okazało się, że ten sen marzenie ziścił się i to szybciej niż się wszystkim zdawało. Lubię do dziś utrzymywać w sobie poczucie wdzięczności i dawny stan zadziwienia, że taka sytuacja za mojego życia w ogóle była możliwa. Do wdzięczności wobec losu i ludzi, którzy z oddaniem, talentem i konsekwencją mu sprzyjali, dorzucam także dzisiejsze spotkanie. Nie przestaje mnie bowiem radośnie zastanawiać, że mówimy o Gustawie Herlingu‑Grudzińskim w Sankt Petersburgu. I tylko żałuję, że nie doczekam się relacji z tych wydarzeń zapisanych przez samego Herlinga, bo gdyby żył, taki zapis pojawiłby się na pewno na stronicach jego dziennika. Jestem wdzięczny wszystkim tym, dzięki którym książki polskich pisarzy zbójeckich XX wieku można czytać bez obaw. Wielu z nich jest tu obecnych, i cieszy mnie to szczególnie, bo moja czytelnicza przygoda z Herlingiem to także lektura ich komentarzy. Pamiętam moment, gdy po raz pierwszy w 13. numerze „Zeszytów Literackich” z 1986 roku przeczytałem szkic Wojciecha Karpińskiego Lustro „Innego świata”. Zrozumiałem wówczas, że przyglądam się pisarzowi, który na zawsze pozostanie dla mnie ważny, a jego twórczość wyznaczy drogę do wolności, także wewnętrznej swobody nas, czytelników. Potem przyszły lektury szkiców i rozmów Włodzimierza Boleckiego i Zdzisława Kudelskiego, książka Ewy Bieńkowskiej pod istotnym dla mnie tytułem Pisarz i los. O twórczości Gustawa HerlingaGrudzińskiego, teksty Elżbiety Sawickiej, Adama Szczucińskiego, Mariusza Wilka. Nie ulega wątpliwości, że ma Herling szczęście do swoich komentatorów. Ale przede wszystkim, co w pełni zrozumiałem, czytając jego dziennik sekretny, miał szczęście do osób, które stworzyły mu włoski dom, prawdziwy dom pisarza, i dbały, aby to, co pisał mogło dotrzeć do świata. Jak się zdaje, nie łatwo trwać przy kimś, kto wyznawał: „Jeżeli jest prawdą to, co od dawna podejrzewałem, że wszystkie uczucia były u mnie zawsze słabsze od jednego, tzn. ambicji, to może wystarczy samej tylko niezaspokojonej ambicji, by mi nie zabrakło odwagi do przekroczenia linii cienia”. I w innym miejscu: „Książkę można dobrze pisać, tylko nie robiąc absolutnie nic innego. Gdyby to było możliwe, nie myśląc nic o zajęciach i obowiązkach, nie myśląc nawet o rodzinie i o sobie. W pisarzu, który dobrze pracuje, który wpadł w ton, jest coś nieludzkiego. Kiedy mi się dobrze pisze, gorzej mi się żyje”. Myślę, że inaczej potoczyłyby się losy Herlinga, gdyby nie stały obok niego dwie niezwykłe kobiety Lidia Croce i Marta Herling, żona i córka. Wszyscy wiele im zawdzięczamy.

Gustaw Herling‑Grudziński z żona Lidią Croce, Neapol, 1988.
fot. © Bohdan Paczowski. Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego


Kiedyś, czytając Dziennik pisany nocą, myślałem, że warto wykroić z niego, to, co ciekawi mnie szczególnie, opis włoskich peregrynacji, notatki o bliskich Herlingowi malarzach i pisarzach, którzy pomagali mu w jego własnym twórczym zmaganiu, i wreszcie, opowiadania. Jednym słowem, odrzucić politykę, zapisy o doraźnym, publicystycznym charakterze. Dzisiaj nie jestem pewien czy takie podejście do dziennika, do twórczości Herlinga ma sens, więcej, czy jest uprawnione. Sądzę, że tracimy wówczas z pola widzenia jak kompletnym, pełnym i bogatym w odcienie był pisarzem. W jego książkach polityka zawsze sąsiaduje z życiem, z historią, jest też muzyka, malarstwo i literatura. Kiedy zakładamy okulary Herlinga, widzimy nie tylko więcej, ale potrafimy łączyć ze sobą dziedziny z trudem poddające się złączeniu. A jednak pośród książek Herlinga jest tom, który właściwie spełnia moje wcześniejsze zamysły. To rodzaj biletu wizytowego, który pisarz zostawia światu. Myślę o Sześciu medalionach i Srebrnej Szkatułce.

Gustaw Herling‑Grudziński z córką Martą, Neapol, 1988.
fot. © Bohdan Paczowski. Dzięki uprzejmości Wojciecha Karpińskiego


„Jak opisać zachwyt na widok dzieła sztuki w sposób spokojny, ścisły, rzeczowy, a zarazem utrwalający wzruszenie?”. Tym zdaniem otwiera Herling-Grudziński szkic o Barbarzyńcy w ogrodzie. To pytanie, jak sądzę, towarzyszy ciągle jego pisaniu o sztuce. I niemal każdy esej przynosi inną odpowiedź. Szkice Herlinga dotyczą najczęściej arcydzieł, malarzy podziwianych: Vermeer, Rembrandt, Caravaggio, Ribera, kiedy indziej Antonello da Messina. Wobec artystów tej miary trudno o niezależne spojrzenie. Herling chce być jak najbliżej malarstwa, zrozumieć na czym polega tajemnica doskonałości, siła oddziaływania wybranych płócien. Stara się być wierny sobie, oddać w słowach moment olśnienia. Nie powtarza sądów, rzadko cytuje. A jeśli już, to po to, aby wyraźniej przedstawić swoje zdanie. Nie pragnie przeniknąć tajemnic. Wie, że to niemożliwe. Ciekawią go dzieła zagadkowe, wieloznaczne, trudno uchwytne. Im poświęca najwięcej uwagi. W pisaniu o sztuce wybiera własnych przewodników. Podziwia Stendhala, jego fantazję i umiar. Stendhal patronuje esejom Herlinga, szczególnie szkicom o sztuce i opowiadaniom. Niewiele jest postaci, o których Herling pisze tak wiele, zawsze ciepło i z pasją. Może tylko Kafka i Dostojewski przywoływani przy innych okazjach.

Parma, widok na kościół i baptysterium. Domena publiczna


Czytając Sześć medalionów i Srebrną Szkatułkę myślę o Stendhalu, tak jakby był bohaterem tej książki, ale bohaterem ukrytym, dyskretnie wskazywanym, ustawionym w cieniu, za obrazami mistrzów. Czasami wydaje mi się, że to właśnie postać francuskiego pisarza decyduje o konstrukcji tomu; najpierw eseje o miastach – Parmie i Sienie, potem szkice o malarzach; i wreszcie tajemnicze opowiadanie o srebrnej szkatułce, jakże bliskie Kronikom włoskim Stendhala. W ten sposób czytam Herlinga, odnajdując w jego tekstach historie pełne namiętności, niezależnie czy opowiada dzieje burzliwego romansu, czy pisze o sztuce, szkicując sylwetki malarzy. Najważniejsze pozostaje stendhalowskie złączenie dokładnego, niemal pedantycznego opisu i namiętności balansujących na granicy szaleństwa, zestawienie tajemnicy i codzienności. „Nie będąc historykiem sztuki – pisze Herling – lekce sobie ważę sądy i wyjaśnienia wyważone, oparte na tzw. konkretnych przesłankach, i w moich wizerunkach wybranych malarzy szukam czegoś zupełnie innego. Czego? Tego samego, co stanowi podstawę krótkiej noweli: poetyckiego jądra; w wypadku wizerunków malarzy – poetyckiego jądra ich sztuki”.


Szkice o Parmie i Sienie są dla mnie ćwiczeniem uwagi, szkołą wrażliwości. Mało jest tekstów równie silnie narzucających się wyobraźni. Trudno zapomnieć fragmenty o Correggiu. Herling nazywa go „poetą wiecznego ruchu między niebem i ziemią”. Ale Parma to także miasto Stendhala, szansa, by wspomnieć o pisarzu, podążyć jego tropem, wykorzystać zachwyt Stendhala wywołany obrazami Correggia. Portret w Komnacie Świętego Pawła mógłby przedstawiać księżnę Sanseverinę. Nieważne, że jest inaczej. Trzeba tylko na chwilę zapomnieć o istniejącym podpisie lub jak Herling znać historię przeoryszy. Parma to właściwie dwa miasta: realne i wymyślone, dzieło włoskich architektów i francuskiego pisarza. Pustelnia parmeńska może być po tym mieście bezcennym przewodnikiem.


Siena jest theatrum mundi, gigantyczną sceną, na której od wieków historia odgrywa swój dramat. Miasto trwa niezmienione wśród licznych zmian. Każdy, kto się w nim znalazł nieświadomie, uczestniczy w przedstawieniu. Przynajmniej raz pojawia się na muszli Il Campo, albo, jak pisze Herling, na bocznej scenie przed frontonem katedry. W tym mieście nie ma bowiem kulis. Wszystko jest sceną zaludnioną przypadkowymi aktorami. „Sieneński dzień staje się miniaturowym obrazem świata”.

Siena. fot. Pedro Lastra/Domena publiczna


W polskiej literaturze Siena zajmuje miejsce wyróżnione. Wystarczy wspomnieć esej Herberta, Iwaszkiewicza, wiersz Miłosza, książkę Kazimierza Chłędowskiego. Właśnie między nimi Herling buduje własną historię. Jego opowieść brzmi inaczej. Decyduje nie tylko rozłożenie akcentów, ale przede wszystkim temperament, odmienne spojrzenie. I tu także, podobnie jak w Parmie, pojawia się Stendhal, wywołany dziełem Pinturicchia w Bibliotece Piccolominich. Dla Herlinga Enea Silvio Piccolomini to nie tylko Pius II wspaniale przedstawiony na sieneńskich freskach. To także autor Storia di due amanti, papież stendhalowski, autor historii miłosnej.


Dzieło Pinturicchia wywołuje uzasadniony zachwyt. Podziwiał je Herbert w Barbarzyńcy w ogrodzie. Nie wszyscy jednak ulegli jego pięknu. Paweł Muratow wolał pisać o mozaice, sławę fresków uważał za przesadzoną. Z uwagą przyglądał się posadzce kościoła, „kolosalnej rycinie na marmurze”. W niej widział pełnię sztuki, szczyt możliwości sieneńskich mistrzów. Ale podobnie jak Herling lubił odwiedzać archiwum, czytał stare księgi, wydobywając z nich historie poszerzające nasze widzenie.


W książce Herlinga obrazy miast poprzedzają portrety malarzy. Stopień trudności zostaje zwielokrotniony. Trzeba mieć dużo odwagi, by pisać o Vermeerze czy Rembrandcie w sposób odmienny, całkowicie własny. U Caravaggia ciekawi Herlinga współistnienie tego, co widzialne z tym, co ukryte. Pisze o Caravaggiu zafascynowanym śmiercią. Aby dotrzeć do istoty jego malarstwa łączy Caravaggia z Giordanem Bruno. W ich myśleniu o świecie dostrzega podobieństwo. „Bruno – sugeruje Herling – umiejscawiał Boga i poszukiwał Go w niezmiernie wąskiej smudze między światłem i cieniem. Caravaggio, jak sądzę, malarsko robił to samo”. Herling chce widzieć Caravaggia wpatrzonego w płonący stos na Campo dei Fiori. Więcej, dopisuje własną historię, zapis ostatniego spotkania. Caravaggio przemierza plac, by zatrzymać się przed słupem dymiącego popiołu. „Naraz buchnął z niego jasny płomień, jakby teraz dopiero dusza Bruna uleciała ku Niebu. Caravaggio cofnął się, oślepiony ostatnim światłem dogasającego stosu. Stanął w cieniu, zaciśniętymi dłońmi zakrył twarz, znaną nam z autoportretu w odciętej głowie Goliata”. Ten sugestywny obraz zapada w pamięć. Na chwilę, w jednej migawce, skupia to, co najważniejsze w eseju Herlinga. Jest wystarczająco przekonujący, jasny i mroczny zarazem, możliwy, choć nigdy nie namalowany.

Rembrandt Harmenszoon van Rijn, „Autoportret w wieku 63 lat”, 1669 r., National Gallery, Londyn. Domena publiczna


„Rembrandt – pisze Herling – widział po swojemu Światło i Cień, nie oglądał się ani na Wenecjan, ani na Caravaggia. Jak widział, jest głównym sekretem jego malarstwa”. Większość obrazów malował tuż przed zmierzchem, gdy zachodziło słońce. „Chcę wierzyć – dodaje Herling – że jak każdy doprawdy wielki artysta posługiwał się swoją ukrytą, bardzo osobistą metaforą otaczających nas zawsze na horyzoncie płomieni”. Ukrytej metafory, bliskiej podziwianym malarzom, szuka Herling także u innych. To cecha szczególna jego esejów. Ale Rembrandt widziany przez Herlinga to przede wszystkim malarz własnej starości, badacz sekretów ludzkiej twarzy, niezwykle przenikliwy, często okrutny, głównie wobec siebie. „Okrutny z nadmiaru miłości”. Myślę, że ta formuła przystaje nie tylko do Rembrandta, tłumaczy wiele z pisarstwa Herlinga. Tkwi u podstaw jego bezkompromisowości, odwagi sądzenia siebie i innych. Czasami, na niektórych stronach dziennika, Herling aż kipi z oburzenia i wtedy przez moment jest trochę jak Savonarola złorzeczący temu, co błahe, chybione, moralnie wątpliwe.


Podobnie jak w przypadku Caravaggia zakończenie szkicu o Rembrandcie jest próbą wykroczenia poza obraz. Herling pisze o śmierci malarza. Tak, jak ją sobie wyobraża, jak chciałby ją widzieć. Przedstawia Rembrandta malującego ostatni autoportret. Bo jak zauważa Herling: „Proces destylowania własnego Ja, podstawę malarskich autoportretów, wolno zestawić z podobnym procesem w wielkiej literaturze. Już dawniej łapałem się czasem na spostrzeżeniu, że stary książę Salina z powieści Lampedusy mógłby zobaczyć siebie w jednym z ostatnich autoportretów Rembrandta”.


W przypadku Vermeera tajemnica tkwi w szczególe. Najważniejsze okazują się perły zdobiące większość namalowanych przez niego kobiet. W ich blasku Herling odkrywa sekret malarstwa Vermeera – zagadkę czasu zatrzymanego. „Chciałbym wierzyć – dodaje – że Vermeer «rozsypał» w swoich obrazach tyle pereł, aby uzmysłowić – może tylko sobie? a może także innym? – jak powstały w wyobraźni, w oku i w inteligencji artysty”. Metafora perły rosnącej latami wokół ziarenka piasku pozwala pogodzić teatralność Vermeerowskich scen z poczuciem czasu zatrzymanego. Odsłania rąbek tajemnicy, sekret malarskiego kunsztu.

Jan Vermeer van Delft, „Dziewczyna z perłą”, ok. 1665, olej na płótnie. Domena publiczna


Zupełnie innym artystą był Ribera, choć właśnie o nim Herling pisze w sposób najbardziej osobisty. Szkicuje sylwetkę artysty żyjącego poza ojczyzną, w Neapolu. Ribera jest dla Herlinga wzorem pokazującym, jak pokochać obce miasto, jak uznać je za własne, poczuć się u siebie. Nie utracić nic z własnej twórczości. Być poetą i mocno stąpać po ziemi.


Przyglądając się stworzonym przez Herlinga portretom pozostajemy o krok od odsłonięcia tajemnicy, jesteśmy gotowi uwięzić ją w słowach. Ale to tylko złudzenie. Herling ma tego świadomość i może dlatego zamyka książkę historią srebrnej szkatułki – wielkim znakiem zapytania. Sztuka pozostaje nieuchwytna. Jest w nas i poza nami, w naszej pamięci, we wspomnieniu. Opowiadanie o srebrnej szkatułce to opowieść o miłości, która prowadzi do zbrodni bez poczucia winy. Bohater tej historii szydzi ze sprawiedliwości, nie oddaje się pokucie, zło, które go wypełnia niszczy dzieło sztuki, tak, jakby piękno i dobro były nierozdzielne. Srebro czernieje, bo nie może znieść skrywanej we wnętrzu tajemnicy. Pisanie o sztuce to także wydobywanie emocji, tych ukrytych w podziwianych obrazach i tych zamkniętych w nas, uważnych obserwatorach, rozpięte między zachwytem i skupieniem. Piękno skażone złem to częsty temat opowiadań Herlinga.


Czytając Srebrną Szkatułkę uświadomiłem sobie, jak niezwykłym miejscem, obrosłym literaturą i muzyką jest wybrane przez Herlinga Ravello. Bez trudu można stworzyć niewielką antologię tekstów osadzonych w tym miasteczku na wzgórzu. Ostatnio najpełniej zrobił to w swoim szkicu Robert Papieski. Wśród bohaterów i autorów ważnych dla Herlinga byliby Wagner i T. H. Lawrence, E. M. Forster, Gore Vidal, ale także Paweł Muratow, który od pokoleń prowadzi do Włoch polskich pisarzy i czytelników, wśród nich Jarosława Iwaszkiewicza, kolejnego bywalca w Ravello, z którym Herling toczył latami spór o racje zasadnicze. Byłby w tej antologii także Sándor Márai. Herling po raz pierwszy pisał o nim przy okazji swojego pobytu w Budapeszcie w 1988 roku. Jak notował: „Márai w swoich wędrówkach z żoną zamieszkał m.in. w Neapolu, na Posilipo, blisko mnie, ale na rok przed moim osiedleniem się w Neapolu; a po latach wybrał Salerno, koło Dragonei, też przed moim dragoneńskim panowaniem”. Rzeczywiście obaj pisarze ciągle się mijają, choć przecież pracowali przez jakiś czas dla tej samej instytucji, dla Radia Wolna Europa, i co ważniejsze, obaj pisali opowiadania na ten sam temat. Neapol był ich ojczyzną z wyboru, choć nigdy nie spotkali się na ulicach tego miasta. Myśląc o Herlingu, budując tło dla jego twórczego życiorysu, dobrze jest przypomnieć daty wyznaczające porządek życia Máraiego, szczególnie między rokiem 1948 a kwietniem 1980, kiedy ostatecznie porzuca Italię i wraca do Ameryki. Do Posilipo Sándor Márai przyjeżdża w listopadzie 1948. 14 lutego 1949 roku odwiedza Benedetta Croce. Odwiedziny u Crocego to temat na osobne studium. Niemal wszyscy pisarze do niego pielgrzymowali. W październiku 1951 roku Márai pisze swój pierwszy felieton dla RWE. W maju 1952 wyjeżdża do Ameryki. Do Włoch, do Salerno, wraca w 1967. Po 13 latach z Salerno wyjeżdża do Ameryki po raz drugi. Tym razem ostatecznie.

Ravello. Domena publiczna


Herling z pełnym przekonaniem zapowiada pośmiertny triumf Máraiego. I mam wrażenie, że niektóre z opowieści węgierskiego pisarza chętnie uznałby za własne, a przynajmniej wyrosłe z tego samego pnia twórczej wrażliwości. Jednoczesna lektura Dziennika pisanego nocą i dzienników Máraiego jest wyjątkowo pouczająca. To jakby dwie odmienne drogi pisarskiego losu, dwa wzory radzenia sobie z pisaniem jako wyborem na życie i z samotnością, do której dążymy, lub przed którą, jak to się działo w wypadku Herlinga, uciekamy. Ciekawią mnie łatwe do wychwycenia pokrewieństwa między oboma pisarzami, ale może jeszcze bardziej pociąga mnie to, co ich dzieli, mimo wspólnych przekonań o roli literatury, wyrazistego poczucia hierarchii, upodobania do moralnego ładu, z którym łatwiej się pisze i żyje, przy jednoczesnej fascynacji złem, nieusuwalnym, tkwiącym w nas jak kolec. Obaj nieustannie zmagali się z rzeczywistością, obaj cenili tylko takie pisanie, które oddaje sprawiedliwość widzialnemu światu, choć z przyjemnością wysnuwali z głowy historie zaszczepione na tajemnicy. Bo obaj mieli ten sam, wyrażony przez Herlinga w Srebrnej Szkatułce, stosunek do antynomii dziwność-naturalność. „Kto uważnie śledzi rzeczywistość – pisze Herling – kto ćwiczy się w dostrzeganiu pozornej dziwności wielu jej objawów, ten wie, jak dajemy się ograniczać i pętać w spojrzeniu na naturalne lub prawdopodobne zdarzenia, szukając w nich wyłącznie tego, co przemawia do naszego poczucia realistycznej trzeźwości. Najważniejsze bowiem, by oko zrosło się nierozerwalnie z celem”. Nie ulega wątpliwości, że stało się to udziałem obu pisarzy, polskiego i węgierskiego, i to zarówno wtedy, gdy kreślili portrety innych artystów, jak i wtedy, gdy z odwagą jasnego spojrzenia podejmowali trud szkicowania wyrazistego autoportretu.


MAREK ZAGAŃCZYK

MAREK ZAGAŃCZYK, ur. 1967. W „Zeszytach Literackich” przez 26 lat, zastępca redaktor naczelnej w latach 2010-2018. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Autor tomów szkiców Krajobrazy i portrety, Droga do Sieny, Cyprysy i topole a ostatnio Berlińskie widoki (Austeria, 2019).


* Szkic ogłoszony w „Przeglądzie Politycznym” 2019 nr 155, przedstawiony na konferencji „Inny świat – inny człowiek” poświęconej Gustawowi Herlingowi‑Grudzińskiemu, Instytut Polski w Petersburgu, 26-27 czerwca 2019 roku.



Ewa Bieńkowska, Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zeszyty Literackie, 2019.

Do zamówienia w sklepie ZL: http://zeszytyliterackie.com/53.html