MARCIN SABINIEWICZ
„Płótno” Zagajewskiego
ma lat trzydzieści

Minęło trzydzieści lat od opublikowania przez Zeszyty Literackie Płótna w Paryżu. Mało która książka poetycka tak trafnie opisała swój czas, jego – przede wszystkim – nadzieje i radości, jego niepokoje, co Płótno. Mało która książka zawierała w sobie tyle zapowiedzi przyszłości, tyle trafnych przeczuć. Nic dziwnego więc, że mało która książka została również przez współczesnych tak słabo zrozumiana. Prześlizgiwano się nad niepokojącymi wizjami Zagajewskiego, dawano zwodzić pastelowej tonacji niektórych wierszy, dziwiono, że poeta tak radykalnie zerwał z nowofalową poetyką, pisano o jego kapryśnej wyobraźni, odmieniano przez przypadki słowo „estetyzm” – czy warto dzisiaj w ogóle wspominać tamte reakcje? (Cud wierszy z Płotna nie umknął za to uwadze poety o bezbłędnym słuchu, Miłosza, który tak je właśnie określił – jako cudowne. Również Brodski dostrzegł ich rewelacyjność). Tymczasem Płótno, ten triumf płomiennej poetyckiej wyobraźni, wciąż domaga się odczytania – stoi przed nami nagie, niczego nie udając, w całej swojej złożoności, wciąż wymierzone w przyszłość.

Przyczyną części nieporozumień związanych z Płótnem było odczytywanie go przez pryzmat wydanych kilka lat wcześniej głośnych esejów Zagajewskiego zebranych w tomie Solidarność i samotność. Poeta, znany ze swojego zaangażowania w działalność opozycyjną wobec rządzącego PRL-em reżimu, głosił w nich potrzebę swobody wyobraźni od zbiorowych trosk, wskazywał na niebezpieczeństwa politycznych zaangażowań sztuki. Ta deklaracja suwerenności artysty, mieszkającego już wówczas w Paryżu, wzbudziła w niektórych czytelnikach uznanie, w innych – niepokój i krytycyzm. (Jak łatwo zauważyć, Zagajewski antycypował w ten sposób zachowania wielu pisarzy po przełomie 1989 r., choć jego postawa była o wiele bardziej złożona i płodna twórczo, o czym za chwilę). Odczytywano więc „Płótno” we wzruszająco prosty sposób na zasadzie „Powiedział-wykonał” – był manifest odrzucenia poezji zaangażowanej w postaci Solidarności…, są realizujące go wiersze z Płótna.

Stąd zarzuty eskapizmu czy anachroniczności wobec tych wierszy, oderwania od epoki, w której powstały. Nic bardziej błędnego. Jak przenikliwie zauważył Tadeusz Nyczek, Płótno ma zdyszany oddech, w każdym wierszu niemal słyszy się marsz historii, tyle że oprócz historii współistnieją w nim inne wymiary i to ich nakładanie się na siebie przesądza o niezwykłości tomu. Podziwiać trzeba migotliwość wyobraźni Zagajewskiego, jej zdolność do przechodzenia od historii do przyrody, od sztuki do metafizyki, od filozofii do moralności. Jesień Narodów, upadek ustroju komunistycznego w Europie Środkowej i Wschodniej kończący krótkie dwudzieste stulecie, to w Płótnie także czas opadania kasztanów, które okazują się „dowodami na istnienie”. Istnienie czego? Poeta nie odpowiada wprost, broni się przed uznaniem otaczającej go materialnej rzeczywistości za „mistykę dla początkujących”, jak to nazwie w późniejszym wierszu. Za to, jak na płótnie holenderskich mistrzów, pokazuje świat w całym jego sensualnym bogactwie. Imponującą panoramę Europy, „mieszkanie ludzi, psów, kotów i koni”, jak napisał kiedyś inny poeta.

Nie jest to zachwyt bezkrytyczny. Zagajewski patrzy na światową tradycję okiem uchodźcy z dyktatury, która w okresie swojej świetności pragnęła kontrolować każdy aspekt ludzkiego życia. Przybywa na Zachód z daleka. „Kraj, gdzie nie było tajnej policji!” – wykrzykuje z goryczą, zachwytem i niedowierzaniem, mówiąc o Holandii dawnych mistrzów. Nic już nie jest takie samo, jak było przed doświadczeniem totalitaryzmu, nawet jeżeli pojawi się „nowa niewinność”, której poeta pragnie. Widzi myśli Nietzschego jako „wielkie wojska” i powie mu – znów: nauczony doświadczeniem bohaterstwa nielicznych, którzy zdecydowali się kłamliwej przemocy przeciwstawić – że wielkie sny, w przeciwieństwie do małych, rosną na jawie. Jesteśmy tu bardzo daleko od bezpiecznego delektowania się sztuką (które Zagajewskiemu czasem zarzucano).

Poetę pociąga piękno sztuki (i pewnie zgodziłby się z Heaney’em, że ma się ona do życia tak, jak biedak na łonie Abrahama do bogacza w otchłani). „Nie wolno mi jeszcze żyć w wierszu” wyznaje w utworze, którego niezrozumienie mówi bardzo wiele o współczesnych, nic – o poecie. Czy jest coś niezwykłego w tym, że chciałby przebywać w sferze uprzywilejowanej poznawczo wobec codzienności? Z drugiej strony nie odrzuca tej codzienności, przeciwnie – kruche bytowanie biologiczne i wolność, jaką ze sobą niesie, czyni przedmiotem zazdrości mieszkanki obrazu Vermeera, dziewczyny z perłą. Pyta doskonałych, zamkniętych w sobie przedmiotów, czy odczuwały kiedyś głód i niepewność. Nie słyszy odpowiedzi. Ceną zachwytu jest często ból. „I przeszył mnie ostry harpun zachwytu”, czytamy w wierszu poświęconym Czapskiemu. Życie i sztuka nie współegzystują bezboleśnie, poeta jest tym, który świadczy o nie dającym się usunąć napięciu między nimi.

Niekiedy Zagajewski sam zarzuca sobie nieczułość wyobraźni, jak choćby w tytułowym wierszu tomu. Cóż, każdy poety ma swoje obszary słabości i siły – czy Mandelsztam nie oskarżał samego siebie, że kocha dźwięk włoskich słów, zamiast kochać ich treść? Nie przeszkodziło mu to napisać wierszy, które zdefiniowały wiek dwudziesty. Podobnie z Zagajewskim.

Jak potoczyłyby się losy polskiej poezji, gdyby wtedy – w ważnym dla naszej literatury 1990 roku – przyswoiła sobie lekcję Płótna? Widziany z dzisiejszej perspektywy, tamten czas wydaje się baśniową krainą, w której tworzyli naraz Miłosz, Herbert, Szymborska, Zagajewski czy Barańczak, dając często najlepsze wiersze ze swojego dorobku. Brodski był w Katowicach podejmowany z serdecznością i paradą, której pamięć trwa do dzisiaj. Poezja miała wymiar uniwersalny, formułując pytania, które każdemu cisnęły się na usta, np. związane z wojną w Bośni. Tamten świat trwa jeszcze w wieczorach poetyckich Zagajewskiego, na które przychodzą tłumy, żeby obcować ze szczodrym, czasem zagadkowym duchem poezji. Nie sposób, oczywiście, obarczyć ówczesnych młodych poetów pełną odpowiedzialnością za obojętność, z jaką dziś poezja jest traktowana. Jeśli jednak inteligentni i wrażliwi ludzie nie zadają sobie trudu lektury nowych wierszy – słusznie podejrzewając, że pod skomplikowanym językowym kodem kryje się nikła treść – to niepohamowane ambicje poetów z kręgu „brulionu”, zerwanie przez nich dialogu z tradycją, skupienie się na własnych przeżyciach nie są tu bez winy.

Jesień Narodów, w przeciwieństwie do Wiosny Ludów, przyniosła podbitym narodom Europy Środkowej wolność – niewidzianą w wielu z nich od końca lat trzydziestych. Rzecz osobliwa, o ile Marks, jak mówią, tworzył swoją wizję utopijnego społeczeństwa przyszłości z myślą o wydarzeniach 1848 roku, projektując je niejako w przyszłość, o tyle 1989 rok wydawał się być spełnieniem powstałych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wizji Kołakowskiego, Miłosza, Patočki czy Havla. Nie do końca jednak. Chodziło przecież nie tylko o wolność od politycznej opresji, od tego, co Konstanty Jeleński nazywał „trupem diamatu na tronie”, ale o wolność wewnętrzną, o zdolność do życia duchowego, o nieufność wobec głośnych haseł i pojęć, o podtrzymywanie i rozwijanie zadzierzgniętego podczas długich lat dyktatury braterstwa między Polakami, Czechami, Węgrami czy Litwinami. O dystans wobec zachodniego materializmu, przed którym przestrzegał Havel już jako prezydent. O walkę z tym, co Brodski nazywał „wulgarnością ludzkiego serca” – w imię sztuki. Europa Środka (projekt istniejący tak intensywnie na kartach „Zeszytów Literackich” w latach osiemdziesiątych) jako królestwo ducha. Ten sen się nie ziścił. Zagajewski, poeta o zawsze wyjątkowej wrażliwości na czasy, w których przyszło mu żyć, był tego świadomy. „Mój kraj wyzwolił się od jednego zła. Chciałbym / żeby za tym poszło jeszcze jedno wyzwolenie” – zanotuje w latach dziewięćdziesiątych. W jego poezji nie usłyszymy już przyspieszonego oddechu Płótna. Co zostało? Żar tych wierszy będących jak wić, wezwanie, dla każdego, kto je czyta. „Odwagi, ogień nie zgasł”.


MARCIN SABINIEWICZ

Ur. 1975 we Wrocławiu. Laureat Nagrody „Zeszytów Literackich” za debiut poetycki i ich stały współpracownik (w numerach 46–144). Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego i Krajowej Wyższej Szkoły Administracji Publicznej.


fot. Archiwum ZL