KUBA WYGNAŃSKI
O pogrzebie Henryka Wujca


Pogrzeb odbył się 24 sierpnia 2020. Przytaczamy kazanie, które wygłosił podczas mszy żałobnej w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie o. Tomasz Dostatni. Prezydent Andrzej Duda pośmiertnie odznaczył Wujca Orderem Orła Białego. Wujec pochowany został obok Karola Modzelewskiego, Jacka Kuronia, Zbigniewa Romaszewskiego na Cmentarzu d. Wojskowym na Powązkach.
Podczas uroczystości na Powązkach przemawiał m.in. Jakub Wygnański.
Przytaczamy jego słowa.



KUBA WYGNAŃSKI

Dziś był pogrzeb Henryka Wujca. Miałem zaszczyt pożegnać Go na cmentarzu. To było wyzwanie, więc spisałem to co chciałem powiedzieć i prawie udało mi się tego trzymać. Moje teksty zawsze są za długie, a to co ważne tym razem na końcu. Od dziś Fundusz Obywatelski będzie nosił imię Henryka Wujca.

To nie łatwe mówić po tak wielu znamienitych osobach. I trudno powiedzieć krótko o kimś tak ważnym dla nas i dla mnie osobiście. Ale jestem ostatni i wszyscy już są już niecierpliwi, więc się postaram mówić krótko.Był mi nie tylko znajomym. Nie tylko szefem, nie tylko nauczycielem, ale i mistrzem.
Był też autorytetem a zatem kimś, przed kim nie chciałbym się wstydzić. Dobrze mieć takie osoby, bo to ułatwia nawigację. I o tym będę mówił.
Najpierw nie było to takie trudne, bo po prostu nosiłem torbę za Wujcem. Wystarczyło chodzić za nim. Czasem biegać, bo on biegał. Byłem trochę adiutantem, kimś w rodzaju sekretarza – sekretarza. Nie byle jakiego sekretarza! Gdyby komuniści mieli takich sekretarzy jak Henryk, to historia mogłaby potoczyłaby się całkiem inaczej. Ale na szczęście był po naszej stronie.
Henryk był tytanem pracy i mistrzem organizacji. Miał wrodzony talent. Jakąś mieszaninę chłopskiego uporu i sprytu. Był jednocześnie Henrykiem i Heniem – cudownym stopem tego, co super twarde, niemożliwe do zdarcia i do zatrzymania z tym co miękkie, łagodne. Był wyposażony w bardzo wrażliwą, odporną na zakłócenia – bo wewnętrzną – nawigację. Miał coś w sobie z pszczoły nie tylko ze względu na pracowitość, ale zmysł kierunku. Nie ma co ukrywać, że potrafił też budować zespół, rozdawać robotę i otaczać się jakże utalentowanymi i dobrze zapowiadającymi się ludźmi. Jak ja…

Ale to nie to było sekretem jego siły. Otóż dysponował też czymś, o czym koniecznie trzeba dziś powiedzieć. Był jednym z tych szczęśliwców, którzy mają zdwojoną moc – hybrydowy napęd, drugie ogniwo, czyli Ludkę. Cóż to za para! Dziewczyna z miasta – chłopak ze wsi. Katolik – Żydówka. Dodałbym jeszcze paląca i niepalący, ale to czas dawno zamierzchłe. Choć pewnie wielu z nas chciałoby teraz sobie zapalić… Ja z pewnością.

Był jednocześnie konserwatywny i progresywny. Był lewicowy i prawicowy zarazem. Jednak dla niego kategorią znacznie ważniejszą – azymutem była prawość i nieprawość. Był tam, gdzie dzieje się krzywda. Tam prowadziła go owa wewnętrzna nawigacja. Prowadziła – trzeba rozumieć dosłownie. W czasach KOR-u do mieszkań pobitych robotników, do represjonowanych, do potrzebujących. Był tam, gdzie powinien być i gotów był za to płacić.

Pokazywał, że wolność jest zadaniem a nie usprawiedliwieniem, które zwalnia ze zobowiązań. Że równość …. to obrona przypisanej każdemu z nas godności a nie postulat, którego istotą są roszczenia. Że solidarność to nie znaczek. Wiedział, że braterstwo należy rozumieć ponadplemienne a zatem w sposób, który raczej chroni przed bratobójstwem niż do niego zachęca.

Wierzył i rozumiał, że Prawda istnieje naprawdę – transcendentnie, że jest czymś więcej niż sumą interpretacji. Nie jest moja lub Twoja i nie leży pośrodku. Że trzeba jej szukać i że to jest wysiłek, że trzeba jej bronić a nie używać jako broni.

Był człowiekiem spotkania i dialogu. Szanował adwersarzy. Nie unieważniał ich. Nigdy nie usłyszałem od niego słów pogardy o innych. Był pacyfistą w najgłębszym rozumienie tego słowa.
Pokazał, że wiara domaga się świadectwa i że bez tego jest martwa, że bardziej niż sprawiedliwości domaga się miłosierdzia, że nie jest wojennym sztandarem, ale miejscem spotkania.
Wreszcie, że można być patriotą, synem polskiej ziemi a w jego przypadku to jest prawie dosłowne i troszczyć się o sąsiadów, dobrze im życzyć i wspierać ich w potrzebie. Że patriotyzm to nie deklamacje, ale codzienny wysiłek, to także szukanie prawdy o nas samych – kompletnej ze wszystkim co wzniosłe i wszystkim co trudne.
Tak, to wszystko nam pokazywał. On tego nie nauczał, on nie pouczał. Nie napisał swoich „rozważań o Polsce”. Dawał świadectwo. Praktykował. Wiedział, że moralizowanie nie czyni ludzi moralnymi. Jest martwe jak wiara bez uczynków. Był w tym rzadki i dlatego tak cenny.

Zakończę anegdotą – mogłoby być i setki, ale wybiorę tę jedną.

Jak już mówiłem, byłem sekretarzem Henryka i oczywiście, jak to bywa z takimi osobami, miałem sposoby na swojego szefa. Czasem naprawdę potrzebowałem, żeby znalazł czas dla mnie… Miałem na to patent. Patent „na długopis”. Jak wiecie, Henryk jako sekretarz miał do czynienia z sekretarskimi przedmiotami – nie tylko papierami, ale i długopisami…. Miał bardzo dużo takich długopisów a właściwie długopisików…. No takich BiC czy coś w tym rodzaju. Zawsze miał ich sporo i zawsze dbał, żeby ich nie stracić… ani jednego.

No więc opierałem mój fortel na tej jego “słabości” do długopisów. Kiedy chciałem go wyciągnąć na korytarz przed biuro OKP na Wiejskiej (był posłem I kadencji i ….oczywiście Sekretarzem OKP.) No więc wtedy, kiedy miałem do niego sprawą na osobności wchodziłem pod jakimś pretekstem do jego pokoju i spośród wręcz geologicznych złóż papieru, które miał na biurku (wszystkie bardzo potrzebne) zabierałem jeden z wielu leżących tam długopisów. Nie żadne pióro, ale taki jak ten, którym mam tu ze sobą. Później siadałem na ławeczce na korytarzu i mogłem być pewien, że nie minie kwadrans a pojawi się Heniek z pytaniem: “Kuba, czy nie wziąłeś mojego długopisu?” I już miałem go na chwile tylko dla siebie.

Ten patent już nie zadziała. Już nie. Już nie ma go jak wyciągnąć na korytarz. To niemożliwe…. i to tak boli. Ale ta historia tu się nie kończy – nie musi się skończyć. Henryk zostawia nam jakiś rodzaj testamentu. Zrobił dla nas taki wiele. Chyba nie chce nic w zamian. Raczej pewnie chciałby, żebyśmy my zrobili coś dla siebie i dla tych, którzy przyjdą po nas.

Dziś dla Polski szczęśliwie nie trzeba umierać, ale choć trochę trzeba dla niej żyć. Troszczyć się o nią, pielęgnować, nie porzucać jej, nie tracić nadziei. Takie zaniechanie byłoby dla mnie czymś, czego wstydziłbym się przed Henrykiem.

Pamięć Henryka jest bardzo cenna. To swoisty kapitał żelazny. Wspólnie powinniśmy o nią zadbać, ale nie tylko balsamując ją w licznych wspomnieniach i anegdotach. Powinniśmy jakoś zapamiętać tę mapę, tę nawigacyjne narzędzia, które nam zostawił.

Jedną z takich form będzie działanie Funduszu Obywatelskiego, który od lat kilku wspiera działania, które jak wierzymy dobrze odczytują, to czego chciałby Henryk. Od dziś, za zgodę rodziny Henryka, Fundusz ten będzie nosił jego imię. Wspólnie z jego najbliższym w szczególności z Ludką, Pawłem i Kasią zastanowimy się, jak zrobić to najlepiej. To dla nas wielkie wyróżnienie i olbrzymie zobowiązanie. Wypowiedziane tutaj jest czymś w rodzaju przysięgi. Niech tak będzie…