JAN BŁOŃSKI, MAREK EDELMAN, CZESŁAW MIŁOSZ, JERZY TUROWICZ
Ludzkość, która zostaje

Karuzela na placu Krasińskich

Ludzkość, która zostaje

Campo di Fiori po pięćdziesięciu latach. Niepublikowana rozmowa Jana Błońskiego, Marka Edelmana, Czesława Miłosza i Jerzego Turowicza odbyła się w 50. rocznicę Powstania w getcie warszawskim. Poniższa rozmowa została nagrana najprawdopodobniej w roku 1993, w bibliotece wydawnictwa Znak. Nagranie powstało z myślą o przygotowywanym przez Telewizję Katowice filmie dokumentalnym o powrocie Czesława Miłosza do Krakowa. Nie zostało włączone do filmu z powodów technicznych, a kaseta z nim utonęła w domowym archiwum. Tekst ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” nr 18/2005

Odnalazłam ją przypadkowo dwa lata temu, jeszcze za życia Czesława Miłosza, spisałam i dałam mu do autoryzacji. Przy okazji rozmawialiśmy na temat różnych wersji wiersza Campo di Fiori. Temat odbioru tego wiersza poruszał go nie mniej niż dziesięć lat wcześniej.

Na początku rozmowy Czesław Miłosz, Jan Błoński i Jerzy Turowicz dyskutują na temat różnych wersji Campo di Fiori. Autor skłonny jest uznać, że najsilniej działa na odbiorcę wersja pierwsza, która ukazała się drukiem w podziemnym tomiku zatytułowanym. Z otchłani. Poezje (red. J. Wajdelota [T.Sarnecki], Ż[ydowski] K[omitet] N[arodowy], Warszawa 1944) i krążyła w licznych odpisach, często zniekształcających brzmienie wiersza. W tomie Ocalenie poeta umieścił „zmodyfikowaną” wersję tekstu, którą, wbrew opiniom wygłoszonym w trakcie tej rozmowy, uznał za właściwą i obowiązującą, włączając ją do Wierszy t. I, krytycznego wydania przygotowanego w wydawnictwie Znak. Jak informuje nota edytorska, brzmienie wiersza zostało z autorem szczegółowo przedyskutowane. Dla postronnego czytelnika różnice pomiędzy obiema wersjami nie są uderzające; autor przywiązywał do nich tak dużą wagę nie ze względów formalnych czy artystycznych, jak sądzę. Temat powstania w getcie był dla niego niezwykle ważny i bolesny do końca życia.

JOANNA GROMEK-ILLG


JAN BŁOŃSKI: Wśród wierszy Czesława Miłosza jest jeden, który ma szczególne miejsce w twórczości poety, mianowicie Campo di Fiori. Ma szczególne miejsce dlatego, że to jest pierwsza reakcja polskiej literatury na Holokaust, na Powstanie w getcie warszawskim. Powstanie uprzytomniło ludziom, że celem Niemców jest zupełne, totalne wyniszczenie Żydów. Ten wiersz jest i pod tym względem niezwykły, że jest jedną z nielicznych reakcji polskiej literatury na to straszne wydarzenie. Osnuty został na kontraście pomiędzy karuzelą, na której ludzie bawili się pod murem getta, i oblężeniem getta, toczącymi się za murem walkami. Zbudowany na tym kontraście wiersz mówi także o samotności wszystkich ginących, wraca do Giordana Bruna spalonego na stosie. Czy moglibyśmy się dowiedzieć, jakie konkretne wydarzenie skłoniło poetę do napisania tego wiersza.

CZESŁAW MIŁOSZ: Ten wiersz, jak i niektóre inne wiersze pochodzące z moralnego oburzenia, gniewu, został wydarty ze mnie przez zbieg okoliczności. Jechałem do Jerzego Andrzejewskiego, który mieszkał na Bielanach. Linia tramwajowa przechodziła właśnie tam, gdzie stała karuzela i gdzie słychać było strzały broniących się powstańców. Był zator tramwajowy i przez dłuższy czas patrzyłem na to, co się tam działo. Pod naciskiem emocji zaraz napisałem ten wiersz. Andrzejewski napisał opowiadanie Wielki tydzień. W domu Andrzejewskiego były osoby pochodzenia żydowskiego, które przeżywały dramat z powodu tego, że nie są w getcie. Andrzejewski pokazał tę sytuację w swoim opowiadaniu. Mój wiersz został wydrukowany w takiej małej antologii Z otchłani, która się ukazała w rok po Powstaniu w getcie, w kwietniu 1944 roku, po czym został przedrukowany zaraz w Nowym Jorku.

Ten wiersz miał rozmaite wersje, bo ja straciłem kontrolę nad krążącymi odpisami. Jest taka książka Natana Grossa Poeci i Shoah. Obraz zagłady Żydów w poezji polskiej, której rozdział Dzieje pewnego wiersza pokazuje, jak krążyły rozmaite wersje. Korespondowałem z autorem, trochę broniłem tych innych wersji. Ale wreszcie kiedy Gross był ostatniego lata w Krakowie, po rozmowie z nim przyznałem, że wersja pierwotna była poprawniejsza, a późniejsza moja poprawka – niepotrzebna. Uznałem to.

Jaka była pierwsza wersja? Ta właśnie wydana w zbiorze Z otchłani jeszcze w czasie wojny; następna wersja ukazała się w antologii Pieśń ujdzie cało wydanej przez Michała Borwicza zaraz po wojnie. Po rozmowie z Natanem Grossem przywróciłem w późniejszych wydaniach tekst pierwotny. Na czym polegała różnica? Poza nieistotnymi drobiazgami, dosyć istotna zmiana dotyczyła wersów o Giordanie Brunie:

ja jednak wtedy myślałem
o samotności ginących,
O tym, że kiedy Giordano
wstępował na rusztowanie
nie było w ludzkim języku
ani jednego wyrazu,
żeby coś zdołał powiedzieć
ludzkości, która zostaje.

To jest wersja pierwotna. A w tomie Ocalenie było:

nie znalazł w żadnym języku
ani jednego wyrazu,
żeby nim ludzkość pożegnać,
tę ludzkość, która zostaje.

Ta wersja pierwsza jest silniejsza, prawda?

J. B.: Znacznie silniejsza, naturalnie.

C. M.: I to przywróciłem. Poza tym na samym końcu Gross kwestionował wersję:

i ci, ginący, samotni,
już zapomniani od świata.
Język nasz stał się im obcy
jak język dawnej planety

W niektórych wersjach jest „język ich stał się nam obcy”.

Aż wszystko będzie legendą
i wtedy po wielu latach,
na nowym Campo di Fiori
bunt wznieci słowo poety.

On przypomniał, że w pierwotnej wersji było:

na wielkim Campo di Fiori
bunt wznieci słowo poety.

To lepiej, prawda?

JERZY TUROWICZ: Oczywiście.

J. B.: To znaczy, że cały świat jest Campo di Fiori, poeta wznieci bunt na świecie. Sens tego wiersza był jednak kwestionowany, na przykład niektórzy ludzie twierdzili, że nie było tych karuzeli. Ja, chociaż byłem małym chłopcem, widziałem te karuzele, chodząc na piechotę ze Starego Miasta na Żoliborz. Doskonale pamiętam karuzelę stojącą przy murze getta; koło niej grała katarynka, a zza muru było słychać wystrzały.

C. M.: To jest bardzo dziwne uczucie być poetą, który napisał taki wiersz, jakby wyrwany, jakby na przekór jego dotychczasowej twórczości. Ja nie chcę pozować na moralistę, na człowieka, który sądzi innych. Oczywiście, poczuwam się do napisania tego wiersza. Ale on był wyrwany z mojego losu, prawda?

J. B.: Mówiłeś w tym wierszu o samotności ginących. To stawia od razu pewien problem: czy ten wiersz zwraca się w jakimś sensie przeciwko społeczności polskiej, wytyka jej obojętność? Żydzi są tutaj porzuceni, osamotnieni. Jestem ciekaw jak ty, Czesławie, to widzisz, ale także jak Pan by to widział (do Edelmana).

C. M.: Dla mnie samotność była tutaj najważniejszym elementem. Samotność ginących. I zresztą stąd ten obraz Giordana Bruna. Ja nie wiem, skąd przyszedł ten obraz, bo to nie było filozoficzne, to nie było to, że Giordano Bruno był dla mnie bohaterem walki o wolność myśli. Pamiętałem Campo di Fiori, to miejsce, gdzie spalono Giordana Bruna i ten bezustanny ruch ludzkiej masy handlującej, bawiącej się naokoło.

J. B.: Interesuje mnie to, czy i kiedy ten wiersz dotarł także do Żydów?

MAREK EDELMAN: To nie jest takie proste. Nie dotarł od razu. Ale wróćmy jeszcze do karuzeli – to jest sprawa od początku szalenie istotna. Bo to było tak: trzeba sobie zdać z tego sprawę, że na przykład władze podziemne Polski londyńskiej, a nawet komunistycznej nie chciały Powstania w getcie. Bały się, że to Powstanie zapali ogień na całą Warszawę. I bez krępacji generał Grot powiedział: „Panowie, nie będzie tego powstania, bo my wam nie pomożemy, my się boimy. Jest za wcześnie”. Myśmy nigdy z nim nie mieli bezpośredniego kontaktu. Były dwie osoby pośredniczące: kierownik referatu żydowskiego pan Henryk Woliński i pan Aleksander Kamiński, autor Kamieni na szaniec; byli naszymi mężami zaufania. W tej tragicznej rozmowie, która odbywała się pomiędzy Żydowską Organizacją Bojową a dowództwem AK przez pośredników, powiedziano: „nie możecie tego zrobić”. A po drugie: „nie mamy do was zaufania, mamy mało broni i wam nie damy”. To była ta jedna samotność. Nie będę mówił o prehistorii, gdzie różne ugrupowania, PPS i inni, chcieli zrobić powstanie, ale wszyscy byli podwiązani pod londyńską filozofię: nie robić za wcześnie. Nie mogę powiedzieć tego wszystkiego okropnego, że jedyny rewolwer, który był przed Powstaniem w getcie, pochodził od komunistów. Taki obrzydliwy komunista Witold Jóźwiak swój rewolwer przyniósł do getta. I pierwszy strzał padł z tego rewolweru. Myśmy sami kupowali od Niemców broń na Kercelaku i na Pradze za duże pieniądze. To też była samotność – nikt nam nie pomógł.

Samotność zaczęła się o wiele wcześniej. 18 stycznia padły pierwsze strzały w getcie i zginęło dwóch czy trzech Niemców – to było motorem akcji pod Arsenałem. Gdyby nie to, że pierwszy Niemiec padł w otwartym boju, nigdy by nie było tej akcji. To mówią wszyscy – Kamiński, Orsza – że nimb hełmu niemieckiego został zniszczony. W czasie samego powstania to już nam AK pomagała, dawała broń itd. Ale zrozumcie, AK zmobilizowała trzy plutony naprzeciwko getta i przez trzy tygodnie nikt nam o tym nie powiedział. Nigdy nie chcieli z nami mieć łączności. Pierwszego dnia Powstania w getcie ta karuzela była, ale się nie kręciła. Dopiero drugiego dnia zaczęła się kręcić i to było coś tragicznego. Przez okna było widać, jak się kręci, katarynka gra, spódnice dziewczyn, czerwone i niebieskie w białe grochy, powiewają na wietrze. To widzieliśmy z okien, i to było naszym przekleństwem. Tu się pali i zabijają, a tam się wszyscy śmieją i bawią.

J. B.: To jest wstrząsający obraz. Tu powstaje problem samotności, problem jakiejś historycznej odległości, historycznego niezrozumienia, rozejścia się społeczności polskiej i żydowskiej…

M. E.: To nie jest problem rozejścia się. Trzeba by popatrzeć na to zupełnie inaczej. W czasie okupacji ludzie, którzy byli zamknięci w getcie, byli ludźmi drugiej kategorii. Nie tylko dla Niemców, ale dla wszystkich. Jeżeli czterysta tysięcy ludzi może być zamkniętych i mogą ich jeść wszy, mogą umierać z głodu i nic nie mogą zrobić, to są podludźmi. Zresztą Roosevelt powiedział expressis verbis do delegacji, która przyszła do niego: tak, to prawda, że ich mordują, ale nie piszcie, że zamordowano sto tysięcy, bo to jest cyfra, która nikogo nie obchodzi. Napiszcie, że małą Maszę z długimi warkoczykami i wielkimi oczami zabiło dwóch Niemców. To przemówi do społeczeństwa. Ale jak giną tysiące, tysiące codziennie, na oczach ludzi, to się staje banałem.

C. M.: Niemcom chodziło o to, żeby ofiary odhumanizować. Pamiętam, kiedy zamykano getto w Warszawie, były napisy na murach: „Żydzi, wszy, tyfus plamisty”, żeby połączyć te słowa.

J. B.: Wiersz Campo di Fiori był nie tylko hołdem czy wyrazem zgrozy, ale stawiał też problem stosunku pomiędzy społecznością polską a społecznością żydowską.

M. E.: Ten wiersz był takim samym sztandarem, jakim był Alarm Słonimskiego w 1939 roku. Dostałem wiersz Miłosza przypadkowo od Mitznera, który się zajmował sprawami przedruków. Mimo dużych trudności posłaliśmy odpis wiersza do lasu. I co ci chłopcy – którzy ginęli z rąk takich, innych, nie będziemy mówić o tym w szczegółach – powiedzieli? „Nareszcie ktoś nas zauważył”. To było najważniejsze. Gajcy by nie napisał takiego wiersza, Pan rozumie? On był dobrym poetą, ale on nigdy by takiego wiersza nie napisał, bo on pogardzał tymi ludźmi. Pan rozumie, o co chodzi? Szukało się ludzi, którzy nie mają nas w pogardzie. Byliśmy brudni, zawszeni, a jednak każdy mówił i myślał jak człowiek.

C. M.: Powiedziałem, że ten wiersz został wyrwany ze mnie, ale naturalnie moje przedwojenne stanowisko polityczne miało istotny wpływ na to, co pisałem podczas okupacji. Kiedy się idealizuje Polskę przedwojenną, to zapomina się na przykład o działalności prasy brukowej, o ruchach antysemickich, o „Prosto z mostu”…

M. E.: O wielkich poetach…

J. B.: Wszyscy to wiedzą. Ale globalnie trzeba powiedzieć, że gdyby wszyscy Polacy byli tak nastawieni do Żydów jak poeci, to jeszcze nie byłoby najgorzej. W tym fachu było stosunkowo mało antysemitów.

M. E.: Ja bym nie chciał być żołnierzem Gajcego….

J. B.: No tak, Gajcy był związany z ONR-Falanga.

C. M.: Znałem oczywiście tych młodych ludzi, znałem Gajcego i uważałem, że ich idee były zupełnie obłąkane. Ale zawsze się zakłada, że byli bardzo młodzi, że gdyby przeżyli, to zmieniliby poglądy.

J. T.: Ja sądzę, że niezależnie od swojej wartości artystycznej, ten wiersz Czesława Miłosza miał ogromne znaczenie, bo jako pierwszy dotykał sedna sprawy stosunku społeczeństwa polskiego do zagłady Żydów.

M. E.: A nie sedna sprawy życia?

J. T.: To także. Ale mnie chodzi o tę sprawę, która jest aktualna w dyskusjach, polemikach po dziś dzień. Wiemy o tym, że nawet obecnie Polacy, społeczeństwo polskie, są oskarżani o współodpowiedzialność za zagładę Żydów. Mówi się, że obozy zagłady powstały w Polsce dlatego, że Polacy byli antysemitami. Wiemy, że to są oskarżenia niesprawiedliwe. Obozy zagłady były w Polsce, a także w Rosji, dlatego że tutaj była największa w Europie aglomeracja Żydów, więc przewozić ich gdzieś, skoro się miało ich zabić, nie miało sensu. Po wtóre, że Niemcy chcieli jednak w miarę możności przed światem zachodnim utrzymać to w tajemnicy, no a Polska była oddzielona od Zachodu Trzecią Rzeszą.

Natomiast oczywiście jeżeli chcielibyśmy powiedzieć, że Polacy nie ponoszą współodpowiedzialności, to sprawa nie jest taka prosta. Głośny artykuł Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”, który także nawiązuje do wierszy Miłosza, wskazuje na winę znacznej części społeczeństwa polskiego polegającą na obojętności. Wiemy, że ludzie wrażliwi, którzy próbowali coś robić, ratować Żydów, byli jednak w mniejszości. Natomiast duża masa społeczeństwa zachowywała obojętność, motywując to albo: „to nas nie dotyczy”, albo: „Niemcy mordują Żydów, ale nas także mordują”. Dokonywali porównania między sytuacjami jednak absolutnie nieporównywalnymi, mimo wszystkich ofiar, które naród polski poniósł. Czy też wreszcie: „teraz mordują Żydów, a potem wymordują nas”. Na trafność takiego twierdzenia także nie ma dowodów. Karuzela przy murze getta była bardzo wymownym obrazem tej obojętności. Gdyby jej nie było, to nie znaczy wcale, że udałoby się wielu więcej Żydów uratować. Pewnie więcej, chociaż niewielu. Bo jakaż była możliwość ratowania, nie wiem, we wschodniej Polsce, w małym sztetlu, gdzie było osiemdziesiąt procent Żydów, chasydów, nie mówiących nieraz po polsku? Tam możliwości ratunku były bliskie zeru. Ogromna większość społeczeństwa była rzeczywiście bezsilna i bezradna. Ale obojętność – nie mówiąc już o skrajnych przypadkach, na szczęście, ufam, jednak nielicznych ludzi, którzy byli zadowoleni, że rękami Hitlera kwestia żydowska zostanie w Polsce rozwiązana – ta obojętność jest jakąś winą. I myślę, że wiersz Campo di Fiori pokazał, jakiego rodzaju wyzwanie stanowi zagłada Żydów dla sumienia, sumienia chrześcijańskiego i sumienia ludzkiego w ogóle.

J. B.: Ja myślę, że to jeszcze mocniej widać w drugim wierszu Czesława Miłosza z tego okresu poświęconym także Żydom, wierszu Biedny chrześcijanin patrzy na getto. Wiersz jest bardzo zagadkowy w pierwszej chwili, bo przedstawia obraz rumowiska, w którym leżą ludzie zabici, wśród ruin, wśród resztek swoich mieszkań. W tym dziwnym podziemiu, w tym Hadesie, pojawia się strażnik-kret, z małą latarką na czole. Poeta porównuje tego kreta do patriarchy, więc to jest jak gdyby ktoś z zaświatów, może prorok, może żydowski prorok. I teraz on liczy, liczy, patrzy, on wszystko wie i patrzy, czy tam są tylko obrzezani, czy też i nieobrzezani. A nieobrzezani to Niemcy. Ten, który mówi, bohater wiersza, boi się strasznie, że on tam też mógłby leżeć i wtedy patriarcha uznałby go także za Niemca, za kata, za mordercę…

C. M.: Podział na chrześcijan i na Żydów…

J. B.: Obawia się, że jako chrześcijanin mógłby być zaliczony do pomocników śmierci.

C. M.: Jak najbardziej.

J. B.: Dla mnie to był wiersz może nawet jeszcze bardziej wstrząsający od Campo di Fiori. Campo di Fiori ma taki blask, to jest wiersz „włoski”, a ten jest bardzo poruszający.

C. M.: Muszę powiedzieć, że ja mam pewne trudności natury moralnej. Patrzę na ten problem z innej perspektywy, ponieważ nie mieszkam stale w Polsce, tylko w Ameryce. W każdym razie do niedawna tak było. Nie czytam tych wierszy na wieczorach autorskich w Ameryce z powodu powszechnej opinii, że Polacy są wszyscy antysemitami. Czytanie tych wierszy jest w pewnym sensie samograjem. Można te moje odczucia uważać za skrupuły natury albo moralnej, albo estetycznej. Więc ja, z perspektywy amerykańskiej, próbuję zrozumieć, co ludzie w Polsce myślą o tamtym okresie. Nie mogę zrozumieć zjawiska antysemityzmu bez Żydów, nie mogę tego w Polsce zrozumieć.

M. E.: Czytałem ten wiersz dwadzieścia lat temu i zupełnie inaczej go odczytałem niż dzisiaj. Wówczas to był dla mnie wiersz, który dotyczył bezpośrednio okresu wojny – hitleryzmu, getta itd. Jak wczoraj go czytałem – bo przecież nie pamiętałem go, poezja jest trudna rzecz, wylatuje z głowy – przeczytałem go nie jako wiersz o getcie. To nie jest wiersz o tym, co się stało w Warszawie. To jest wiersz o ludzkości, to jest wiersz o tym, co się w ogóle dzieje z ludźmi. Po pięćdziesięciu latach mamy tych holokaustów – nie chcę tutaj wymieniać – znacznie więcej. I trzeba sobie zdać sprawę, że takie jest życie ludzkie. To jest w człowieku. Ten wiersz nie dotyczy czterech milionów Żydów, którzy zostali tu zamordowani. On dotyczy człowieka, dotyczy całego życia, natury takiej, jaka ona jest.

Ocalenie to była dla mnie ważna książka, wydana tuż po wojnie, pierwszy tomik poezji. Nie jestem wielkim znawcą, bo poezję to się czyta i wylatuje z głowy – ale coś z tego mi zostało. Wtedy uważałem, że to dotyczy tylko mnie. A wczoraj zobaczyłem, że to dotyczy wszystkich, dotyczy tego, czy człowiek jest dobry, czy zły. Nie wiem dobrze, co to jest jansenizm, ale rozumiem, o co z grubsza chodzi. W tych wszystkich wierszach jest myślenie o ludzkości i chyba to jest najbardziej istotne.

J. B.: Można tak szeroko rozumieć ten wiersz, ale dla mnie on był skupiony na ukrytym wyrzucie sumienia, na tym, co się pojawia w podświadomości, co jest w głębi człowieka.

C. M.: Ukosem, ukosem ten wiersz dotyka jednej sprawy: stałego zarzutu Żydów wobec chrześcijan, zarzutu wobec ludowej wersji rozumienia chrześcijaństwa, według której „Żydzi zabili Jezusa”. Takie myślenie w dużym stopniu było powodem antysemityzmu.

M. E.: To nie jest incydentalny wiersz. Jest w nim obraz dzisiejszego świata. Po pięćdziesięciu latach jest bardziej aktualny niż wtedy.

JAN BŁOŃSKI
MAREK EDELMAN
CZESŁAW MIŁOSZ
JERZY TUROWICZ


Tekst pierwotnie opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” nr 18/2005.

JAN BŁOŃSKI, ur. 1931, zm. 2009. Historyk literatury, krytyk, eseista, profesor nauk humanistycznych.

MAREK EDELMAN, ur. 1919, zm. 2009 w Warszawie. Ostatni dowódca powstania w getcie warszawskim, kardiolog. Działacz opozycji demokratycznej. Odznaczony Orderem Orła Białego, 1998. Laureat Nagrody Lewiatana, 2008. Drukował w „Zeszytach Literackich” 52, 66, 72, 74, 88, 91, 92, 94, 97, 99, 102, 121, 129 i 138.
Decyzją Rady m. st. Warszawy rok 2019 został ustanowiony Rokiem Marka Edelmana.
15 kwietnia 2019 w Warszawie, pomiędzy ulicami Gen. Wł. Andersa i Wałową od strony ulicy Franciszkańskiej, nazwano skwer imieniem Marka Edelmana.

CZESŁAW MIŁOSZ ur. 1911 na Litwie, zm. 2004 w Krakowie. Poeta, prozaik, tłumacz. Debiutował w 1930 wierszami opublikowanymi w piśmie „Alma Mater Vilnensis”. W 1933 wydał Poemat o czasie zastygłym, w 1936 zbiór wierszy Trzy zimy. Od jesieni 1935 pracował w Polskim Radiu w Wilnie. Usunięty z posady na skutek nacisku lokalnych władz, od 1937 w Warszawie, zatrudniony w Biurze Planowania Programów Centrali Polskiego Radia. Publikował w „Pionie”, „Ateneum”, „Skamandrze”, „Marchołcie”. Po wybuchu wojny z pracownikami Radia ewakuowany do Rumunii, skąd wiosną 1940 przedostał się do Wilna. Podjął tam współpracę z „Gazetą Codzienną” oraz „Kurierem Wileńskim”. W sierpniu 1940 nielegalnie dotarł do Warszawy. Od 1941 pracował jako woźny w Bibliotece Uniwersyteckiej. Aktywny w konspiracyjnym życiu literackim, wstąpił do socjalistycznej organizacji Wolność, współpracował z podziemną Radą Teatralną. W 1940 wydał konspiracyjnie tomik Wiersze (pod pseudonimem Jan Syruć), opracował antologię wierszy Pieśń niepodległa (wyd. 1942, pod pseudonimem ks. J. Robak), tłumaczył Drogami klęski J. Maritaina (wyd. 1942). Pisane w tym okresie eseje oraz korespondencję z J. Andrzejewskim wydał w 1996 pt. Legendy nowoczesności.Po wybuchu powstania warszawskiego opuścił stolicę; od listopada 1944 do stycznia 1945 przebywał w Goszycach, następnie przeniósł się do Krakowa. Laureat literackiej Nagrody Nobla, 1980. Stały współpracownik „ZL” od 1983 r. Opublikował Wiersze pół-perskie (Znak), Traktat poetycki z moim komentarzem (WL). Ukazało się 8 tomów jego Pism Zebranych (Znak, WL). Poświęciliśmy mu „ZL” 75 wraz z dodatkiem oraz 3 numery specjalne „ZL” poza serią: Historie ludzkie, I książki mają swój los, Jasności promieniste i inne wiersze. W ostatnim „ZL” 144 ogłosiliśmy jego dotąd nie publikowane wiersze odczytane z rękopisów przez Michała Szymańskiego.

JERZY TUROWICZ ur. 1912, zm. 1999. Redaktor, publicysta. Debiutował na łamach pisma Sodalicji Mariańskiej ,,Pod Znakiem Maryi” (1927). Działał w Akademickiej Sodalicji Mariańskiej oraz w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”; uczestniczył w kongresie PAX Romana w Wiedniu (1936). W 1938 ożenił się z Anną Gąsiorowską (1916–2000), wówczas studentką UJ, po okupacji tłumaczką. Od lipca 1939 redaktor naczelny krakowskiego dziennika chadeckiego „Głos Narodu”. W czasie okupacji w majątku teściowej w Goszycach pod Krakowem. Brał aktywny udział w konspiracyjnym życiu kulturalnym: współpracował z chrześcijańską organizacją podziemną „Unia”, publikował w jej organie „Kultura Jutra” i w „Miesięczniku Literackim”, występował też w podziemnym teatrze T. Kantora. W początku 1945, po wkroczeniu Armii Czerwonej i konfiskacie majątku Goszyce w ramach reformy rolnej, powrócił z rodziną do Krakowa, gdzie wkrótce zaangażował się w tworzenie „Tygodnika Powszechnego”.