JACEK GŁAŻEWSKI
Rozmyślania na dzień św. Kryspina

 4 grudnia 1668 r. Maria de Rabutin Chantal, markiza de Sévigné, skierowała do hrabiego de Bussy Rabutin kolejny pojednawczy w tonie list. Pisała w nim o zawieszeniu morderczej rywalizacji, braku ochoty na brutalne dobijanie przeciwnika i swojej nadziei na zwrotną deklarację pokoju. „Czyżbyś nie dostał listu, w którym darowałam Ci życie, nie chcąc dobijać powalonego? Oczekiwałam odpowiedzi na tak piękny postępek, ale nie przyszło Ci to do głowy; wolałeś wstać i podnieść szpadę (…). Mam nadzieję, że nigdy już nie sięgniesz po nią przeciwko mnie”.[1]

Dokładnie 306 lat później, autor wyboru listów francuskiej markizy, Wojciech Karpiński, zanotował w swoim kalendarzu projekt cyklu esejów, poświęconych myślicielom politycznym, od Monteskiusza do Maxa Webera. W szkicu o historii Sylwetek politycznych XIX wieku – opublikowanym jako posłowie do pełnej i nieocenzurowanej wersji książki – pisał: „Gdy przeglądałem kalendarzyk, chcąc przypomnieć sobie kontekst planów snutych w Warszawie 4 grudnia 1974 roku, spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Spostrzegłem, że zakreśliłem następnego dnia, 5 grudnia, imieniny Kryspina. Nie, żadnego Kryspina nigdy nie znałem. Ale to w dzień świętego Kryspina u Szekspira Henryk V wygłasza przed bitwą wspaniałą mowę do żołnierzy, wielką pochwałę wierności sobie, walki o słuszną sprawę, wolności i przyjaźni”.[2]

Cały dorobek Wojciecha Karpińskiego wypływa z tych samych źródeł: wierności, wolności, przyjaźni i nadziei. Biografię twórczą autora Pamięci Włoch współkształtowało wiele podobnych „zbiegów okoliczności” – niezwykłych spotkań, rozmów i podróży, których świadectwem są eseje pomieszczone w książce Twarze.

* * *

Przyznaję, że do pisarstwa Wojciecha Karpińskiego mam stosunek osobisty. Trudno mi ostatecznie wyjaśnić, co jest przyczyną tego stanu rzeczy. Mam ochotę powiedzieć, że podobna wrażliwość, nie tylko na otaczającą nas rzeczywistość, ale może przede wszystkim na ludzką wyjątkowość, autentyczność i ów impuls swobody, dzięki któremu stajemy się w pełni myślącymi i odczuwającymi istotami. Jednakże myśląc w ten sposób uwalniałbym w sobie pokłady pychy, których istnienie jest raczej przewiną niż powodem do dumy. Wolę zatem uznać, że przyczyną tej osobistej fascynacji jest zmęczenie ironiczną osobowością naszych czasów. Żyjemy bowiem w świecie, w którym zachwyt bywa traktowany jako wyraz naiwnego zdziecinnienia, zaś podszyty ironią zgryźliwy sceptycyzm w powszechnym odczuciu staje się niemal synonimem błyskotliwej inteligencji. Eseje Wojciecha Karpińskiego sytuują się na antypodach takiej postawy – są wszak na wskroś afirmatywne, jako ślady podziwu, olśnienia i szacunku dla pisarskiego kunsztu, malarskiej pasji czy też intelektualnej odwagi. Wojciech Karpiński rozumnie i świadomie wybiera bohaterów swych rozważań, nie kryjąc, że wskazania te są zawsze wyrazem jego własnych poszukiwań w horyzoncie wolności, wierności własnemu głosowi, wierności osobistym intuicjom i ocenom.

Kształtowanie indywidualnego spojrzenia nie jest zadaniem prostym. To raczej długi proces, rozpisany na lata intensywnego zaangażowania w życie duchowe kręgu, którego granice ledwie intuicyjnie jesteśmy w stanie określić. Bardzo często poruszamy się tu po omacku, w królestwie bezprzestrzennym, na pograniczu naszych tęsknot, odczuć, fragmentów przeczytanych niegdyś książek. Jest to czas zawierania przymierzy, często wyborów wiążących na całe życie, nawet gdy jeszcze nie potrafimy należycie uzasadnić owych intelektualnych koalicji. Wówczas to zaciągamy pewne zobowiązania, starając się w kolejnych latach spłacać mistrzowski, częstokroć przyjacielski dług. „Zachowuję wdzięczność dla ludzi, książek, obrazów, pejzaży, dzięki którym świat wydawał się swobodniejszy i rozleglejszy, bogatszy, bliższy, kryjący w sobie wiele zakątków. (…) Mam nadzieję, że trochę tego upojenia sensowną swobodą, tego oczarowania różnorodnością świata, tej radości z odzyskanych przodków odnaleźć można na kartach tej książki. I może przyda się ona innym, którzy w odmiennych warunkach wyruszą w podobną podróż ku własnym źródłom – czeka ona przecież każdego niezależnie myślącego człowieka”.[3] Są zatem Twarze „prywatną historią wdzięczności”, świadectwem i wyznaniem, wspomnieniem i projektem, tropem wartym podjęcia, prześledzenia i zapamiętania.

Wojciech Karpiński jest jednym z najważniejszych pisarzy swojego pokolenia. Należy on do formacji intelektualnej, która dojrzewała w latach 60. XX w., a za przełomowe doświadczenie swego życia uznała wydarzenia Marca 1968 r. Nie oznacza to naturalnie, że wszystkie życiorysy ukształtowane przez tamte wypadki stały się wobec siebie bliźniaczo podobne. Można dostrzec tu wiele znamiennych różnic, choćby w podejściu do marksizmu czy też tradycji polskiej myśli politycznej oraz rodzimego piśmiennictwa. Jedno wszakże bez żadnej wątpliwości łączyło przedstawicieli owego pokolenia – głęboka tęsknota za wolnością.

Odzyskiwanie swobody – także różnorako pojmowanej – odzwierciedlało się w geście odrzucenia drewnianego języka oficjalnej propagandy i konstruowania własnego, niezależnego świata intelektualnych fascynacji. „Od wczesnych lat miałem poczucie sztuczności i fałszywości oficjalnego świata i oficjalnego języka. Mój świat, a w każdym razie jego ważna część, był inny, toczył się gdzie indziej, domagał się innego języka, innych miał bohaterów i przeciwników, inne autorytety moralne i intelektualne, inną klasykę, inną awangardę. (…) Inaczej patrzyłem na teraźniejszość i czego innego szukałem w przeszłości. Wrogi był mi język oficjalnej ideologii, obce mi też były języki zastępcze, którymi wówczas usiłowano się porozumiewać, one także wydawały mi się duszące, odbierające swobodę głosu”.[4] Gest odrzucenia, który wynikał z niezgody na fałsz i z naturalnej potrzeby życia autentycznego znajdował swe kontynuacje w dalszych poszukiwaniach intelektualnych, w inspiracjach, które płynęły z książek i biografii „pisarzy zbójeckich”, tej – jak powiada Henryk V u Szekspira – „małej, ale szczęsnej garstki braci”. To właśnie ci pisarze okazali się dla Wojciecha Karpińskiego mistrzami myśli i mowy swobodnej, depozytariuszami i kontynuatorami tradycji polskiej myśli niezależnej. To w książkach, które wyszły spod ich pióra autor Twarzy tropił ducha wolności, dzięki ich doświadczeniu potrafił – na własny już rachunek – ustawić swój głos. „Wielkim szczęściem w moim życiu były spotkania z pisarzami zbójeckimi. Nazywam tak tych, którzy przyszli mi z pomocą u progu młodości. Otrzymałem od nich zasadniczą lekcję, ważną do dzisiaj. Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Gustaw Herling-Grudziński, Józef Czapski, Konstanty Jeleński, Aleksander Wat, Jerzy Stempowski – dane mi było rozmawiać z każdym z nich, ale zasadnicze znaczenie miały spotkania z ich dziełami (…)”.[5]

Rozmowy, lektury, głosy, przyswajanie „czwartej polszczyzny” to doświadczenia wiążące dla biografii twórczej Wojciecha Karpińskiego. Wydaje mi się, że właśnie ich wyjątkowość oraz intelektualny status zdecydowały ostatecznie o walorach pisarskiego warsztatu autora Twarzy. W esejach i szkicach pisanych zawsze językiem czystym, nieskrępowanym, z wyraźnie zarysowanym rytmem frazy odnaleźć można ślady tych powinowactw z wyboru. Wojciech Karpiński jest strażnikiem stylu swobodnego mówienia. A także rzecznikiem pamięci swych mistrzów i przyjaciół.  

Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że Twarze zawierają w sobie dodatkowy ton, który we wcześniejszych książkach nie był słyszalny z taką wyrazistością. Myślę tu o pewnym typie elegijnego smutku, który towarzyszy dawnym rozmyślaniom na temat śmierci. Książka Wojciecha Karpińskiego jest dla mnie świadectwem ludzkiej bezsilności wobec śmierci, rozpisanym na wiele głosów cyklem medytacji o przezwyciężeniu strachu przed utratą. Jak choćby we fragmencie poruszającego szkicu, który został poświęcony zmarłemu przyjacielowi (pamięci Krzysztofa Junga zadedykowana została również cała książka): „Takim właśnie, wcieleniem życia i artyzmu, był od początku naszej znajomości, przed ćwierć wiekiem, takim pozostał do końca, do tej nagłej śmierci, gdy astmatyczny atak pozbawił go oddechu (…) – zostawiając nas, ludzi go kochających, jego przyjaciół, jego uczniów, w stanie porażenia i osłupienia (…). I zdaje się nam, że to odejście, niemożliwe, czegoś od nas wymaga…”.[6] Prozatorskie epitafia Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Jerzego Giedroycia, wspomnienia Józefa Czapskiego, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Pawła Hertza, Nicoli Chiaromontego, Jerzego Stempowskiego, Konstantego Jeleńskiego przemieszczają refleksję Wojciecha Karpińskiego w obszar „drugiej przestrzeni”, dopełniają dotychczasową opowieść o inspiracjach duchowych, intelektualnych przyjaźniach i fascynacjach, wiążąc miłość do drugiego człowieka z pamięcią jego czułego spojrzenia, nieuchwytnego uśmiechu, drgnienia powiek. Z pamięcią twarzy, które powoli znikają w szarym nurcie czasu przeszłego.

* * *

W środkowej części tryptyku Aerta van den Bossche Męczeństwo św. Kryspina i św. Kryspiniana (1494), która znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie – zgodnie z konwencją malarską epoki – przedstawiono sceny z życia codziennego. Tłem wstrząsającej kaźni chrześcijańskich męczenników są obrazy miejskich zatrudnień, również zabaw i gier. „Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,/ Rybak naprawia błyszczącą sieć” jak pisał Czesław Miłosz w Piosence o końcu świata.

Śmierć jest naszym domem i naszym powrotem.


JACEK GŁAŻEWSKI


[1] Pani de Sévigné, Listy, wyboru dokonał W. Karpiński, tłum. i oprac. A. Tatarkiewicz, M. Mroziński, Warszawa 1981, s. 60.

[2] W. Karpiński, Tło „Sylwetek politycznych” [w:] idem, Twarze, Warszawa 2012, s. 217.

[3] Ibidem, s. 218.

[4] W. Karpiński, Prywatna historia wolności [w:] idem, Twarze, op. cit., s. 228-229.

[5] Ibidem, s. 224 (szkic Wprowadzenia do „Książek zbójeckich”).

[6] Ibidem, s. 167 (szkic Krzyś).

ryc. Krzysztof Jung Drzewa (ołówek na papierze)