EWA BIEŃKOWSKA
Pogrzeb Wojtka
(Père-Lachaise, 26 VIII 2020)

Krzysztof Jung Portret Wojciecha Karpińskiego. Publikujemy za zgodą właściciela.



Trumna wydała mi się dziwnie wysoka i krótka. Przykryta kwiatami od przyjaciół, gdzie przeważał kolor biały. U podstawy przysłonięta jedną z tych oficjalnych wiązanek przysłanych z ambasady, żeby zastąpić nieobecność wysokiego urzędnika. Ta obecność nie byłaby oczywista, choćby ze względu na związki Zmarłego z „Kulturą” (jak za pradawnych czasów…). Wiązanki takie z daleka przypominają przedmioty z plastyku w barwach narodowych. Uderzało łagodne światło niewysokiego stropu i znakomite wyszkolenie mistrza ceremonii – chociaż w jakimś momencie potknął się na imieniu czy nazwisku, lecz od razu odbił się na powierzchnię. Prawdopodobnie został zatrudniony w tej funkcji z powodu łagodnego oblicza z oczami pełnymi wyrazu i dość niezwykłego głosu: delikatnie, z akcentem perswazji czy prośby zapowiadał co się kolejno będzie działo i pouczał, jak powinniśmy się zachować. Ale i tak krótka ceremonia narzucała oczywistość ruchów, wszystko działo się sprawnie, wartko. Alik Smolar wyszedł ze swego miejsca w ławce, stanął przed nami i przeczytał życiorys intelektualny Wojtka, jego fazy, jego dokonania; było to jak zawsze trafne, ale i zwięzłe, i chociaż opowiadało życie niezwykłe, nastrój wyciszenia nie został zakłócony. Jak gdyby mówiący po prostu proponował nam coś do przemyślenia, coś co będzie teraz żłobiło sobie drogę w każdym z nas. Te właśnie cechy zostały mi w pamięci jako atmosfera uroczystości. Byłam wdzięczna przemawiającemu za tę tonację. Stanowiła odpowiedź na naszą niezdolność do słów bardziej mocnych, pełnych zdumienia i bezradności, które kołatały się w głowie od momentu, gdy przyszła wiadomość o śmierci. Tyle projektów niezakończonych, o których rozmawiał z przyjaciółmi, zawsze skrótowo, nie ujawniając do końca swojej intencji, jej głębokiego jądra; tyle tekstów w komputerze, które zatrzymały się właśnie tamtego wieczoru. Tajemnica kartek, których nie przeczytamy, chociaż szykowały się do tego, by nam ją nam ujawnić. W stylu tak dla niego znamiennym, stylu„ostatnim”: napiętym i oczyszczonym, gdzie gorącatemperatura przykryta jestchłodem języka… Był to styl, tak to nazwała jedna z jego przyjaciółek mówiąc o Obrazach Londynu, oskrobany do kości, gdzie nie pozostało ani grama zbytecznej tkanki. Ostatnie jego książki czytało się i łatwiej – żadnej dłużyzny – i trudniej. Wymagały większej dozy koncentracji, może większej samodzielności wyobraźni w nadawaniu kształtu – osobistego kształtu – słowom. W ostatnich miesiącach pisał, tak jakby się spieszył, swoją antologię z wybitnymi tekstami i wybitnymi autorami „Kultury”. Mówił, że od dawna marzył o takim zbiorku, w którym znajdą się artykuły dla niego zasadnicze, decydujące o jego życiu. Szkoła problemów i szkoła stylu. Opatrywał je krótkim komentarzem – historycznym i osobistym: w jakim momencie egzystencji schwyciły go te słowa, jakie na nim wybiły piętno. Wyczuwało się wielki pośpiech, gdy mówił o tej pracy przez telefon. Byliśmy wówczas, cała Europa była, w kwarantannie.

Po Aliku wyszłam przed ławki. Zapragnęłam powiedzieć o przyjaźni, tak dla niego ważnej, tak twórczej dla obdarowanych tą przyjaźnią. Mało pamiętam z mego wystąpienia, bo się mi nie udało. Tyle że ratowałam się nazwiskiem Chiaromontego, jakby potencjalnej, niezrealizowanej przez los przyjaźni Wojtka. – Ale najważniejsze nastąpiło teraz. Przed ławkami stanął Piotr Kamiński. Zgodnie z wolą Zmarłego, który zostawił szczegółowe dyspozycje, czytał XXX Sonet Szekspira, jeden z gorzkich Sonetów, które od razu biorą nas w posiadanie. O przyjaźni i o śmierci, o tym, że mimo odnawiającego się życia, tamte rozstania są stacjami istnienia na zawsze wpisanymi w czas teraźniejszy; nowe szczęście, jeśli jeszcze jest możliwe, będzie przymglone łzami.  Mikołaj Nowak-Rogoziński odczytał polskie tłumaczenie. – I jakby jeden prezent nie wystarczał, zabrzmiała muzyka: Andante cantabile z Jowiszowej Mozarta. Była w niej pogoda aż nieludzka, rozdzierająca, i której nie można się oprzeć, ponieważ panowała nad nami z tak wysoka, gdzie nie docierają nawet wiersze Szekspira. Moment łez zatamowanych przez mądrość, do której nie sięgam.

I naraz znaleźliśmy się na zewnątrz sali-krypty. Dało się stwierdzić, że osób przyszło niewiele, zaledwie paręnaście nieznanych twarzy. Słońce było blade i słabe ciepło kończącego się sierpnia.

EWA BIEŃSKOWSKA

EWA BIEŃKOWSKA autorka książek o Nietzschem, Michale Aniele, Tomaszu Mannie, Miłoszu, wspomnieniowej książki o swojej rodzinie oraz powieści Dane odebrane. Ostatnio opublikowała Po co filozofowi religia. Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski (Znak, 2020). Nakładem Zeszytów Literackich ogłosiła tomy Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego; Spacery po Rzymie oraz Historie florenckie, za które otrzymała Nagrodę Magellana i Nagrodę im. Leopolda Staffa.