EWA BIEŃKOWSKA
Jak wydawaliśmy Południe wieku

Jak wydawaliśmy Południe wieku

Razem z moim braterstwem odetchnęliśmy, dostając do rąk egzemplarz ozdobiony sugestywną okładką. Uwierzyliśmy w jej materializację. Na okładce jest fragment zdjęcia z radosnej epoki „podaj cegłę”, kiedy to zorganizowano członków Związku Literatów do czynu patriotycznego: odgruzowania Warszawy. To zdjęcie prowadzi w dawne czasy – i w mniej dalekie, kiedy to przeżywaliśmy w nieskończoność powstawanie ostatniej powieści Flory Bieńkowskiej Południe wieku. Zakazanej i zniszczonej już w szczotkach (nie wiedzieć jak, ocalał jeden egzemplarz) na rozkaz wysoko postawionych osobistości partii komunistycznej.

Książka, pisana na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego stulecia, wyłaniała się naszej Matce z trudem. Jej pamięć była fenomenalna – to dzieło jest tworem pamięci, a epoka, którą opisywała, była jej współczesnością, wtedy jakby zamrożoną na długie czasy. Ale skrupuły miały charakter moralny i literacki, były szukaniem właściwego tonu, właściwej metafory, która również miała zmylić cenzora. Najdziwniejsze było, że zmyliła, bo Flora dostała umowę wydawniczą i docierały do niej kolejne korekty. I naraz katastrofa, zmieszany dyrektor wydawnictwa zawiadomił przez telefon, że książka nie może wyjść. Dowiedzieliśmy się z czasem, że to nie pracowity urząd na ulicy Mysiej w Warszawie zmienił zdanie. To była interwencja z góry, nagła, jakby owa góra nagle odkryła istnienie powieści. Dopiero młody doktorant pracujący nad biografią Ojca zawiadomił brata, że w dokumentach IPN-u znalazł anonimowy donos, ostrzegający przed antykomunistycznym  charakterem powieści. Jako inspiracja był przytoczony Koestler. Donosiciel twierdził, że książka jest tak reakcyjna, jak się to już wówczas nie zdarzało na Zachodzie, gdy była mowa o „realnym socjalizmie”. To rzeczywiście wnikliwa recenzja – z pozycji władzy, z którą się utożsamiał strażnik czystości literatury.

Dla Matki, dla nas był to cios – już cieszyliśmy się, piastowaliśmy wyobrażoną książkę w ręku. Ciekawe, że parę kolejnych zmian w ekipie rządzącej nie przyniosło jej zwolnienia – książka została rzeczywiście skazana na niebyt. Była nie tylko niecenzuralna, była groźna. Towarzyszyła jej cisza, przerwana dzięki oporowi Andrzeja, brata, dopiero w 2016 roku. Dom wydawniczy Prószyńskiego zdecydował się na publikację. Zaprawdę, zobaczenie, wzięcie w rękę tego złowieszczego przedmiotu wydawało się czymś na granicy cudu, który książce umożliwił byt – jakby specjalnie dla niej obalając ustrój! To dość wyjątkowe świadectwo moralnej niepodległości pisarki wobec dyktatury, to zwycięstwo dla literatury polskiej.

Okres powstawania zapisał się w moich wspomnieniach z dużą dokładnością. Widzę biurko usłane wielkimi kartami zapisanymi długopisem, widzę orientalny szal, jakim je przykrywała wstając od biurka. Pamiętam jej twarz, przybierającą przy pracy, gdy się ją zaskoczyło, rysy czarownicy nad czarodziejskim kotłem, proroka, który odsłania nie przyszłość lecz teraźniejszość. Gdy wszystko w domu układało się harmonijnie, rozmawialiśmy nawet przy obiadowym stole o jej projekcie, częściej w rozmowach sam na sam przy herbacie. Wobec mnie był to przywilej, byłyśmy bliskie siebie we wrażliwości na naturę, na sztukę. Może odegrały rolę moje próbki początkującej eseistki. Pamiętam, że przechodziłam przez stany entuzjazmu i rozczarowania. Długo nie wiedziałam, czy jest to „moja” książka. Była dziwna, o kompozycji mieszającej czasy, o poetyckim (to znaczy syntetycznym i subiektywnym) spojrzeniu na świat. Słowem przewodnim było sumienie, powtarzanym gorączkowo, czasem przyjmujące nazwę duszy lub tożsamości własnej. W pierwszej chwili w odruchu pogardy nie chciałam, aby książka uwieczniała  przegranych władców, ale byłam wstrząśnięta wrażeniem rozpaczy, którą rzecz się zamyka.

Tym, którzy znają lepiej historię, narzuca się: to powieść z kluczem. Pod pewnymi postaciami o zmyślonych imionach kryją się rzeczywiści ludzie: ludzie władzy związani ze swymi ofiarami, wypuszczonymi z więzienia; postaci pisarzy, którzy się władzy poddali a teraz przeżywają ostry katzenjammer. Szczególna jest w powieści osoba Faustyna, starego pisarza, który Matkę fascynował jako poeta, twórca opowiadań, i który za cenę podporządkowania uratował warunki dla swojej pracy. Jest to powieść o rachunku sumienia – główny bohater widzi w „minionym okresie” nieludzkość, anty-ludzkość, niszczenie sumień, zacieranie pamięci, zmienianie ludzi w masę, gdzie nie ma miejsca na żaden wybór. W systemie władzy wymuszonej siłą dokonywało się miczurinowskie przycinanie, modelowanie i wzmacnianie typu zaprojektowanego człowieka: budowniczego świetlanej przyszłości. Pisarka przypomina kilka znamiennych wydarzeń: dramatyczną samokrytykę młodego akowca wstępującego do partii, samobójstwo à la Majakowski (niektórzy mówili o wypadku) młodego komunistycznego fanatyka, przypadek starego komunisty, który cały czas milczał i wyjechał do Francji, by umrzeć w wilii „Kultury”. To krótkie wypunktowanie wskazuje, że znajomość realnych nazwisk jest zawsze ciekawa, ale nie niezbędna. Problem ma charakter moralny, uniwersalny. Można mówić o egzystencjalnej powadze, o metafizycznym uwrażliwieniu pisarki: nie wolno sprzeniewierzać się dekalogowi, który stoi u podstaw naszej kultury. Powieść nie jest powieścią rozrachunkową, jak to wtedy mówiono. Jest dramatycznym obrazem pewnego fragmentu historii, światłem rzuconym na ludzi, którzy nawet nie zdają sobie sprawy ile zła zdziałali i jakie w sobie poczynili zniszczenie. Obok sumienia, zło zadawane przez ludzi w imię Idei jest wielką sprawą tej książki. Główna postać, Piotr, nie ogranicza się do oskarżania innych, tropi w samym sobie motywy, które doprowadziły do sprzeniewierzenia się akowskim przyjaciołom. Z drugiej strony odstręcza go litania komunistów: „wszyscy jesteśmy winni”. Dokonuje się bezecnego kamuflażu: „wobec tego nie jest winny nikt”. Książkę zamyka Przesłanie:  „Jednak pamięć buduje wyobraźnię, pamięć niekiedy nadgryza sumienie, ten zmysł równowagi duszy, i wtedy następuje zaćmienie słońca a chleb ma smak gorzki. Przywołuje tych, z którymi łamaliśmy się chlebem i słowem czasu próby, i nie wyszliśmy z niej zwycięsko, my – ludzie”.

Dzisiaj stają mi przed oczami tamte lata, lata pracy Matki i rozmaite epizody naszego poczwórnego przeżywania i oczekiwania. Widzę stolik w gościnnych pokojach Muzeum nieborowskiego, szal zarzucony na rękopisy i sylwetkę pisarki na tle letniego ogrodu. Kartki rzadko były zapisywane do końca, mnóstwo skreśleń, kolejne wersje całych scen – jak się w tym wszystkim orientowała? Od pewnego momentu uznanego za prowizoryczną wersję ostatnią, Ojciec zaczął przepisywać tekst na maszynie. Mieliśmy za sobą koniec Października, odtrąbienie odwrotu. Za nami był marzec ‘68 ze swą ohydą: antysemityzm państwowy, aresztowania manifestującej o wolność słowa młodzieży, wyrzucenie profesora Kołakowskiego z partii i usunięcie go z uniwersytetu, list pisarzy w jego obronie, który wywołał wyrzucenie bądź zawieszenie tychże w funkcji członków partii. Nasza Matka, po godzinach wyczekiwania z kolegami w korytarzu domu partii, gdzie było tylko jedno krzesło, była przesłuchiwana przez komitet kontroli partii i zawieszona. Parę dni później oddała „na dziennik” czerwoną legitymację. Potem były strzały do robotników strajkujących na wybrzeżu, wyniesienie z sali partyjnych obrad Gomułki oszalałego na propozycję odejścia ze stanowiska pierwszego sekretarza; Gierek który miał zapowiadać „dobrą zmianę”,  a zostawił kraj wyniszczony ekonomicznie. Dalej, za zakrętem czasu, który obserwowaliśmy z przejęciem, było powstanie Komitetu Obrony Robotników i pierwsze niezależne pismo literackie „Zapis”. Rok 1980 i Solidarność. Lata najważniejsze dla przyszłości kraju. Życie publiczne Rodziców przygasło. Ojciec skupił się na swej rozprawie o prawidłowościach rozwoju społeczeństw. Matka, zdruzgotana klęską powieści, skupiła się na wierszach – był to powrót żywiołu lirycznego, który nigdy w niej nie wygasł. Przypominam sobie, że gdy odmówiła druku powieści w niezależnym obiegu, jej argumentem wobec nas było, że partia komunistyczna zemści się, odbierając jej wierszom życie, zakazując publikacji. Wiersze to była muzyka jej późnych lat, śmierć zaskoczyła ją przy pracy nad ostatnim z trzech tomików: Pieśni na powtarzalność rzeczy, również wydanym pośmiertnie.

W czasie solidarnościowym i później, w latach, gdy mogło się przewidywać koniec systemu w Polsce – i w innych krajach komunistycznych rządów – Matka jeszcze dwukrotnie zasięgała języka co do możliwości druku powieści. Nie było mowy. Moja lektura w latach siedemdziesiątych była wyraźnie lekturą życzeniową: oby wyszła. Przy pewnej pobłażliwości, przy niedopuszczaniu do głosu tematu podstawowego, dawało się  ją umieścić w rubryce reakcji na „błędy i wypaczenia” i zamknąć sprawę. Dopiero gdy mój brat odnalazł w szafie maszynopis poprawiany, jak było widać, wielokrotnie, aż niektóre miejsca trzeba  odczytywać jak palimpsest, gdy więc postanowiliśmy wydać książkę nawet własnym kosztem, dopiero wtedy dotarło do mnie w pełni, że powieść jest straszna – właśnie dlatego, że nie jest krytyką, lecz duchowym unicestwieniem ideologii, która niszczy, zabija. Nie poznali się na tym – jak to możliwe? – panowie z ulicy Mysiej, zwalniając rzecz do druku. Literaci poproszeni przez wydawnictwo o recenzję wybrzydzali na styl, na kompozycję – a cóż mieli robić, skoro książka również na nich wskazywała. Powiadali z przyganą, że w stylu jest zbyt młodopolska…

Lata dziesiąte XXI wieku były dla nas wyjątkowo pracowite. Brat był pogrążony w nagrywaniu muzyki ludowej, malował, pisał monografię wsi mazowieckiej, w której zamieszkał. Pod koniec dziesięciolecia 2020 roku zabrał się do problemu wydania. Ma nieduże wydawnictwo: wydaje książeczki o wiejskich muzykantach z płytą CD. Ale co będzie z dystrybucją! Powieść Matki utonie w tysiącach co sezon produkowanych tytułów. Oznacza to polowanie na domy wydawnicze. Wystrzeliło przypadkowo, kiedy Andrzej zaprosił dawną koleżankę Kasię Leżańską, bliską wydawnictwu Prószyński i S-ka. Decyzja padła szybko: drukujemy.

Sczytawszy maszynopis – każde z nas oddzielnie a następnie razem, wybierając wersję, która wydawała się najbardziej zgodna, porównując z jedynym ocalałym egzemplarzem szczotek wydawniczych, uzgodniliśmy całość. Andrzej miał myśl załączenia w Aneksie listu donosiciela, jak już mówiłam, tekstu na dość wysokim poziomie krytycznym. Książka jest w naszych rękach – w rękach czytelników: podłużny ciemny przedmiot z ekspresyjnym zdjęciem Matki przed pierwszą stroną. Chcieliśmy też, by prezentacja powieści była ciekawa. Zorganizowany przez Andrzeja wieczór w Muzeum Literatury zachwycił mnie. Wyświetlone zdjęcia, fragment filmu brata o Niej, czytanie trzech wierszy (w tym rozdzierający Ten wielki płacz…). Historia, która jest nasza, mojego brata i moja, przesunęła się przed nami w jednym ze swych aspektów: środowiska warszawskich pisarzy w cudzołożnym spleceniu z władzą komunistyczną. Wzory niektórych postaci zostały z miejsca odgadnięte, słuchacze uściślali daty. Często wobec współczesności nasuwa mi się przysłowie: człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Albo cytat z Eliota, którego Matka tak ceniła:

Pomiędzy pomysłem
A dziełem
Pomiędzy wzruszeniem
A odczuciem
Kładzie się Cień […]

Pomiędzy możnością
A istnieniem
Pomiędzy istotą
A jej zstąpieniem
Kładzie się Cień
Albowiem Twoje jest Królestwo […]

Cień rzucany przez system komunistyczny zakłócał niekiedy trzeźwe spojrzenie w przyszłość.  W świadomości dochodzimy do jakiegoś progu, na którym kładzie się Cień. Ale byli też tacy – nasza Matka chyba do nich nie należała – co zakładali  jako oczywistość rozpadnięcie się systemu, nieludzkiego i nieskutecznego. Tylko kiedy i jak? W 1989 przyszedł przełom polski, europejski i światowy. Znajdowało się to poza horyzontem powieści. A może trzeba to sformułować inaczej: książka była pisana z przekonaniem, że ludzkie działania oparte na przemocy i zatruwaniu dusz, jedna z tylu pokus „ducha wyzwolonego”, prowadzą do moralnej klęski, a ona nie pozwala trwale budować. Albowiem Twoje jest Królestwo… Inna interpretacja sensu książki prowadziłaby do jakiegoś gnostycyzmu, gdzie świat ludzki odcięty jest od prawdy i dobra – tak było i tak będzie. Słowo wyjaśnienia mogło paść tylko od Niej. Nie wypowiedziała go ani w swych utworach, ani w naszych rozmowach.

EWA BIEŃKOWSKA

EWA BIEŃKOWSKA autorka książek o Nietzschem, Michale Aniele, Tomaszu Mannie, Miłoszu, wspomnieniowej książki o swojej rodzinie oraz powieści Dane odebrane. Nakładem Zeszytów Literackich ogłosiła tomy Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego; Spacery po Rzymie oraz Historie florenckie, za które otrzymała Nagrodę Magellana i Nagrodę im. Leopolda Staffa.