ANTONI SŁONIMSKI
Icyk Manger

Pocztówka z Czerniowic, rodzinnego miasta Icyka Mangera, 1906, źródło: Biblioteka Narodowa

Icyk Manger

Pewna stara panna angielska, właścicielka małej księgarni w Chelsea, natknęła się na leżącego na ulicy chorego czy też pijanego młodzieńca. „On ma głowę proroka”, powiedziała Angielka i podniosła go z ziemi. Okazało się, że nie jest chory, ale pijany, co było stanem mniej więcej nor­malnym w życiu znakomitego poety. Margaret, bo tak miała na imię, opie­kowała się Mangerem do ostatnich lat jego życia. Był najwybitniejszym lirykiem piszącym w języku jidysz, zwanym w Polsce żargonem i składa­jącym się z mieszaniny słów niemieckich, hebrajskich, polskich i rosyj­skich. Tak w owym czasie mówiło kilkanaście milionów ludzi i sądzę, że do dziś dnia więcej utworów literackich powstaje w tym języku niż w ofi­cjalnej izraelskiej hebrajszczyźnie.

Ponieważ nie znam żydowskiego, rozmawialiśmy z Mangerem po angielsku. Dziwniejsze, że Manger nie znał języka polskiego, mimo że parę lat, jak twierdził, przemieszkał w Warszawie. Jest to przykład tej osobli­wej granicy etnicznej, która przebiegała przez miasto gdzieś w okolicy ulicy Bielańskiej, oddzielając Śródmieście od dzielnicy żydowskiej. Były to dwa odrębne światy. Czapski pisał kiedyś: „Ci młodzi, szukając dróg w społeczeństwie polskim, tracili grunt, zrywając z tradycją i obyczajem żydowskim, i znajdowali się w pustce… Wstrząsnął mną fakt, że wszyst­ko, co w owych latach wiedziałem o tej głodnej pustyni, wśród której znajdowali się ci chłopcy i te dziewczęta z żydowskiego getta, było prze­cież abstrakcją”. Manger kiedyś swój nowy wiersz czytał mi w dość dzi­waczny sposób. Zaczął od stów „Bidnes kalekies” — tu przerwał i powiedział po angielsku: „it means poor cripples”. Wtedy ja mu przerwałem: „Tego nie musi mi pan tłumaczyć, bo to przecież prawie po polsku”.

Manger należał do nieistniejących już plemion małomiasteczkowych Żydów Europy Wschodniej i zarówno w wielkim Londynie, jak i później w Nowym Jorku, choć wżyty w kulturę anglosaską, sercem był obecny w ojczyźnie lat młodzieńczych. Trochę o nim myślałem, pisząc w Elegii miasteczek żydowskich: „Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc byt poetą, zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem”. Przetłumaczyłem przy dwujęzycznej współpracy z autorem wiersz Na drodze stało drzewo, bo Mangerowi bardzo na polskich przekładach zależało. Z mojej inicjaty­wy, gdy PEN Club międzynarodowy postanowił wysłać swego delegata na uroczystość odsłonięcia pomnika bohaterów getta, wydelegowano wła­śnie Mangera. Trochę mieliśmy z nim kłopotu, bo zgodził się pod warun­kiem, że PEN Club kupi czarny kapelusz i „box. Czarny kapelusz rzecz zrozumiała, ale co znaczy box, czyli pudełko? Otóż w rodzinnym mia­steczku Mangera, jak wszędzie wśród biedoty żydowskiej, zamiast kosz­towniejszych walizek podróżowało się z koszykiem albo tekturowym pudłem przewiązanym sznurkiem. Kupiliśmy kapelusz, zgodził się na walizkę, pojechał do Warszawy i wygłosił bardzo piękne przemówienie. Oczywiście po żydowsku. Do kogo i w jakim języku przemawia dziś Manger? Lękam się, że głos jego płynie w pustkę. Rzewny głos liryczny cichnie dziś zagłuszony sztu­ką współczesną, brutalną i nieludzką. Stara panna angielska rozpoznała w nim proroka. Nie był prorokiem, ale żałobnikiem opłakującym wysokim synagogalnym śpiewem przeszłość i wszystkie dalekie utracone ojczyzny.

ANTONI SŁONIMSKI


Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień. Warszawa, PIW, 1975.

ANTONI SŁONIMSKI, ur. 1895, zm. 1976. Poeta, prozaik, felietonista, tłumacz. Członek grupy literackiej „Skamander”, współpracownik tygodnika „Wiadomości Literackie”. Prezes Związku Literatów Polskich.