ADAM SZCZUCIŃSKI
Kawa

Wenecja. fot. Adelaida Rebe. Domena publiczna



Kawa

Przy Campo Bandiera e Moro lubię przystawać przed witryną hurtowni i palarni kawy Girani. Zakład otwarty już w 1928 roku obecnie czynny jest tylko w godzinach przedpołudniowych. Słynne ziarna przechowywane są w blaszanych pojemnikach przypominających dawne pralki, wszędzie jest pełno filiżanek (te firmowe, z zielonym znakiem caffé Girani, mają idealny kształt), młynków, worków, starych wag do precyzyjnego odmierzania porcji, odważników, moździerzy. Caffé Girani wygląda jak warsztat spełniający najskrytsze marzenia, jak gabinet prestidigitatora. Wystarczy pewnie wypowiedzieć odpowiednie słowo, tajemne hasło, zaklęcie, by sztukmistrz wprowadził nas na zaplecze, gdzie stoją oparte o ścianę latające dywany, na półkach lśnią szklane kule, sterczą czapki–niewidki. Tak, kawa kojarzy mi się ze spełnianiem życzeń, z magią. 

Filiżanka z Caffé Girani w Wenecji. fot. Adam Szczuciński.

Długo nie lubiłem kawy, nie znosiłem wręcz. Z otchłani dzieciństwa wyziera wspomnienie ohydnego zapachu zastygłego w szklance, z której ktoś wcześniej pił sypaną — zapachu potężnego, nieustępliwego, co przebijał się przez woń kompotu, przez smak wody grodziskiej czy herbaty, zniekształcał doznania, psuł humor. Pamiętam rodziców rozpoczynających dzień od parzenia kawy, ich palce zaciśnięte na uchwytach szklanek. I cukierki kawowe — trzeba było doprawdy mieć pecha, by natrafić właśnie na nie w koszyku pełnym słodkości, a wybrać wypadało tylko jedną sztukę. Nie lubiłem kawy, jak nie lubiłem wątróbki czy szpinaku. 

Caffé Girani w Wenecji. fot. Adam Szczuciński.

Pierwsze espresso wypiłem mając prawie trzydzieści lat. W barze na dworcu kolejowym w Neapolu. Przychodziłem tam na śniadania i codziennie przyglądałem się mężczyznom w różnym wieku, w dobrze skrojonych garniturach, błękitnych koszulach, w starych znoszonych marynarkach, którzy w ogólnym gwarze i stukocie otrzymywali przy barze małe filiżanki, wsypywali do nich zawartość papierowych torebek i głośno komentując ostatnie wydarzenia sportowe, polityczne lub pogodę, popijali ciemny napar. Tak robili wszyscy, tylko nie ja. Zapragnąłem tego samego i dzień przed wyjazdem do Polski spróbowałem. Nie pamiętam smaku czy aromatu tej pierwszej kawy, pewnie nie była najlepsza ani najgorsza, z Gwatemali, Kolumbii, Brazylii, może z Indii, kto wie. Potem piłem kawę głównie w Wenecji, przy Campo Santa Margherita lub w Castello, z czasem też w domu, w kawiarniach, jak wszyscy. Nauczyłem się doceniać dobrą kawę, podziwiam tych, dla których jej przygotowywanie i smakowanie jest pasją. Kupuję ziarna i mielę je ręcznym młynkiem, chłonę zapach brunatnych drobin i tęsknię do chwil wyrwanych z kalendarza, tych wyróżnionych, gdy podnoszę do ust filiżankę z kawą. Myśli pędzą nowymi szlakami, czasem odkrywają nowe powinowactwa, choć bywa, że nie dzieje się nic, a istotny jest sam moment wytchnienia, zatrzymania, wydrążona porcja czasu cenna jak grudka złota znaleziona w strumieniu. 



ADAM SZCZUCIŃSKI

ADAM SZCZUCIŃSKI ur. 1978. Lekarz. Stale w „Zeszytach Literackich” od 2001 nr 1/73, autor tomu szkiców Włoskie miniatury (ZL). Laureat Nagrody „Zeszytów Literackich” za debiut. Członek zespołu redakcyjnego „Zeszytów Literackich” w latach 2014-2018.