RUI AFONSO, Julian Tuwim i jego portugalski dobroczyńca

Julian Tuwim (ok. 1950). Domena publiczna

A pamiętasz, jakeśmy w Bordeaux do portugalskiego konsula poszli?…

Zasadnicze fakty związane z ucieczką Juliana Tuwima w trakcie inwazji armii niemieckiej we wrześniu 1939 roku są dobrze znane: wyjazd w popłochu przez Zaleszczyki do Rumunii, stamtąd do Włoch, następnie do Paryża, przybycie do Arcachon w maju 1940, wreszcie pobyt w Bordeaux i odjazd do Portugalii w czerwcu, na koniec dotarcie do Brazylii w sierpniu 1940 roku.

W swoich wspomnieniach oraz w korespondencji Tuwim poświęca sporo miejsca przybyciu i pobytowi w Portugalii. O tym, co się wydarzyło w Bordeaux, pisze już dużo mniej. Istnieje jednak drobna wskazówka dotycząca jego tamtejszych losów. Można ją znaleźć w liście do Antoniego Słonimskiego, pisanego w Nowym Jorku 19 listopada 1941 roku. „Antoś! — pisze Tuwim. — A pamiętasz, jakeś na welocypedzie po Arkaszonie się rozjeżdżał? A jak Ci haitańską wizę w paszporcie wypisywałem? A jakeśmy w Bordeaux do portugalskiego konsula poszli?…”1.

Co Tuwim przez to rozumiał? Ten fragment listu jest bulwersujący. W jaki sposób Tuwim zdołał sfałszować haitańską wizę dla Słonimskiego i dlaczego to zrobił? Bez wątpienia w ten sam sposób sprokurował taką wizę dla siebie. Przy dokładniejszym oglądzie dokument jest dziwaczną mieszanką. Na wizie widnieje okrągła pieczęć: „Przedstawicielstwo Republiki Haiti w Rzymie”. Jako typ wizy wbito za pomocą pieczątki słowo „dyplomatyczny”, podobnie jak określenie, na czyj wniosek ją wystawiono: „Minister Haiti”. Odręcznie pisany tekst w języku francuskim jest tożsamy z charakterem pisma Tuwima. Całość brzmi następująco: „Wiza dyplomatyczna nr 7, zezwalająca na wjazd do Haiti (Port‑au‑Prince). Rzym, 5 czerwca 1940 roku. Wolna od opłat. W imieniu Ministra Haiti Adolfa Kohna”1. Adolf Kohn był honorowym konsulem Haiti w Bordeaux.

Wizy Tuwima i Słonimskiego były bezsprzecznie zręcznym falsyfikatem i z góry można założyć, że nie można ich było użyć celem przyjazdu na Haiti, bo rzecz by się z miejsca wydała, kompromitując Adolfa Kohna. Natomiast należy sądzić, że obie zostały sporządzone za wiedzą tego ostatniego i zapewne z jego pomocą. Można śmiało przyjąć, że Kohn dostarczył Tuwimowi pieczęcie, nie jest jednak jasne, w jaki sposób sam wszedł w ich posiadanie. Prawdopodobnie podjął się tego ryzyka, uzyskawszy solenną obietnicę, że obaj poeci nigdy nie użyją tych wiz w celu wjazdu na Haiti. Miały one jedynie służyć jako instrument strategii pomocnej w opuszczeniu Francji przed nadciągającą nawałnicą niemiecką. Kohn z całą pewnością nie był jedynym urzędnikiem, który dostarczał uchodźcom podobnych dokumentów.

Kim był? Ta zagadkowa postać wyłania się z cienia dzięki świadectwu innej pary uciekinierów, tym razem Czechów. Aktorka Marie Bibikoffová, żona aktora Hugo Haasa, w wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Aleša Fuchsa wspomina, jak haitański konsul, „Żyd” — jak podkreśla — „ocalił swoich ziomków, wydając wszystkim wizy”, w tym im obojgu2.

Zaopatrzeni w haitańskie wizy Tuwim i Słonimski złożyli wizytę konsulowi portugalskiemu. Skąd wiedzieli, że ten zaakceptuje tę niewątpliwą fabrykację? Istnieje spore prawdopodobieństwo, że ów konsul znał Adolfa Kohna. Ponieważ ważna wiza do któregoś z krajów zamorskich była warunkiem niezbędnym do uzyskania portugalskiej wizy tranzytowej, do obowiązków konsulatu należało sprawdzenie jej autentyczności. Czy konsul w Bordeaux nie nabrał podejrzeń? Jeśli Kohn wiedział, że dyplomata portugalski nie będzie zadawał niebezpiecznych w skutkach pytań, skąd się o tym dowiedzieli Tuwim i Słonimski?

Julian Tuwim otrzymał wizę tranzytową do Portugalii 14 czerwca 1940 roku, podobnie jak jego żona Stefania oraz Antoni i Janina Słonimscy (ich wizy mają kolejne numery: 1424, 1425, 1426, 1427). Słonimscy w końcu postanowili nie wykorzystywać tych wiz, gdy trafiła się im szansa wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Tuwimowie natomiast szykowali się do podróży na zachodni kraniec Europy.

Tuwim
Atmosferę panującą wówczas w Bordeaux można określić jednym słowem: pandemonium. Tego samego dnia, gdy Tuwimowie i Słonimscy uzyskali wizy portugalskie, wojska niemieckie wkroczyły do Paryża. Kapitulacja Francji wisiała w powietrzu, jej warunki negocjowano przez osiem następnych dni. Francuskie szosy i drogi zapełniły się dosłownie milionami przerażonych i spanikowanych ludzi. Najbardziej strwożonymi wśród nich byli Żydzi i uchodźcy, którzy szukali schronienia we Francji. Gdyby wpadli w ręce Niemców, czekałyby ich prześladowania i śmierć. Bordeaux pękało w szwach od przybyszów liczonych w setkach tysięcy. Przewyższali oni liczebnością ludność miejscową.

Tysiące uchodźców koczowały w najbliższym sąsiedztwie konsulatu Portugalii przy quai Louis XVIII, nieopodal wielkiego Place de Quinconces. Gromadzili się przed wejściem do konsulatu i na schodach prowadzących do wnętrza, rozpaczliwie dopraszając się wiz. Ich desperacja była tak wielka, że trzeba było wzywać żołnierzy, by utrzymać jako taki porządek.

Tego dnia i przez następne dni urzędowania, aż do 20 czerwca, konsul portugalski Aristides de Sousa Mendes, człowiek, który odmówił wypełniania nakazów z Lizbony wbrew swojemu sumieniu, wydał w swym biurze w Bordeaux tysiące wiz, w tym licznym obywatelom polskim, którzy mieszkali wtedy na stałe we Francji, Belgii, Holandii i Luksemburgu. Wiele nazwisk z tych, którym przydzielono wizy, zapisano w księgach, inne pominięto. Absolutna większość tych wiz była niezgodna z odgórnymi przepisami nadsyłanymi z Portugalii. Dotyczy to także wiz udzielonych Tuwimom i Słonimskim.

Premier i dyktator Portugalii António de Oliveira Salazar, będący zarazem ministrem spraw zagranicznych swego rządu, z bezwzględną jasnością określił zasady udzielania wiz tranzytowych, a jego podwładni — sekretarz generalny Luís Teixeira de Sampayo oraz Pedro Tovar de Lemos — dopilnowali, by wszystkie placówki dyplomatyczne Portugalii we Francji zostały o tym szczegółowo poinformowane. Zasady wydawania wiz ujęto w Okólniku nr 14 ogłoszonym 11 listopada 1939 roku. Podano w nim, że wiz portugalskich nie otrzymają Żydzi, którzy nie mogą swobodnie wrócić do kraju swego pochodzenia. W wypadkach spornych należy uzyskać wstępną zgodę ministerstwa spraw zagranicznych Portugalii. W celu uzyskania odpowiedzi trzeba nadać telegram na swój koszt. Nie należy się jej spodziewać szybko. Gdy w końcu odpowiedź nadchodziła, była najczęściej negatywna. Żydzi, którzy nie mieli ważnego paszportu oraz wizy do trzeciego kraju, spotykali się z odmową. Ministerstwo domagało się również przedstawienia dokumentu świadczącego o opłaceniu kosztów podróży do kraju rodzinnego uchodźcy.

Tuwim i Słonimski należeli do kategorii niepożądanych: polscy Żydzi, którzy z pewnością nie mogli wrócić do kraju rodzinnego, nie mogli też wyjechać do zamorskiego państwa ze sfabrykowanymi wizami, nie mieli opłaconej podróży do żadnego miejsca na ziemi. Trzeba wiedzieć, że ojciec Słonimskiego przeszedł na katolicyzm. Choć poeta był ochrzczony, uważał się za Żyda, i tak bez wątpienia zostałby potraktowany przez nazistów. Tuwim, jak wiadomo, urodził się w żydowskiej rodzinie w Łodzi. Obaj byli ofiarami antysemickich ataków w środowisku literackim pod koniec lat trzydziestych. Gdyby Aristides de Sousa Mendes działał zgodnie z dyrektywami, odmówiłby wiz im obu. Tego jednak nie uczynił.

Jako dyplomata z trzydziestoletnim doświadczeniem znał smak sukcesów i klęsk. W ostatnim okresie jego kariery klęski górowały nad sukcesami. Sousa Mendes znalazł się na czarnej liście Salazara za wydanie w ciągu wielu miesięcy nieprzepisowych wiz zdesperowanym uchodźcom z zagranicy, w tym Niemcom, Austriakom, Polakom, Hiszpanom i innym. Złapano go na tym niejednokrotnie i grożono postępowaniem dyscyplinarnym. Dla człowieka obarczonego liczną rodziną (dwanaścioro dzieci), pogrążonego w długach, konsekwencje tego nieposłuszeństwa mogły grozić katastrofą. On i jego żona Angelina, głęboko wierzący katolicy, zdawali sobie z tego sprawę, ale postanowili, że się nie cofną. W ich domu tuż za biurem konsulatu udzielali gościny uchodźcom, więc na własne oczy widzieli, co znaczy ich śmiertelny strach. Przeżywali to w swoich sercach i sumieniach. Decyzja, jaką podjęli Aristides i Angelina, była natury emocjonalnej, ale jedyna dla pary znanej ze swojej wyjątkowej dobroci.

Tak więc Aristides wydał tysiące wiz w Bordeaux, a następnie w konsulacie portugalskim w Bajonnie, gdzie również znaczącą liczbę obdarowanych przepustką do życia stanowili obywatele polscy. Należało się spodziewać, że ministerstwo spraw zagranicznych w Lizbonie zmusi obie placówki konsularne w południowo‑zachodniej Francji do całkowitego zakazu wydawania wiz. Kiedy tak się stało, Sousa Mendes nadal wykonywał swój obowiązek moralny, wypisując wizy w swoim samochodzie i na ulicach przygranicznego miasteczka Hendaye. Kiedy Hiszpanie zakazali wjazdu uchodźcom z tymi wizami, konsul osobiście towarzyszył karawanie pojazdów przez granicę. Wreszcie został wezwany do Lizbony, gdzie poddano go przesłuchaniom i wycofano ze służby czynnej w dyplomacji, przyznając jedną czwartą należnej mu emerytury.

Taki był ten niezwykły człowiek, którego Tuwim i Słonimski postanowili odwiedzić w Bordeaux, by uzyskać portugalskie wizy tranzytowe. Nie zdawali sobie oczywiście sprawy, że Sousa Mendes w następnych miesiącach otworzy drzwi do Portugalii wszystkim uchodźcom.



W swoich wysiłkach, by uratować życie tysiącom ludzi, Sousa Mendes nie działał sam, lecz wespół z innymi dyplomatami i wysokimi urzędnikami, którzy wyrażali gotowość pomocy. Jego motywy były całkowicie altruistyczne, ale w odniesieniu do innych zaangażowanych w tę akcję sprawa nie jest już tak jasna. Znany jest przypadek honorowej wicekonsul w Bajonnie Vieiry Bragi oraz honorowego wicekonsula w Tuluzie Emile’a Gissota. Sousa Mendes był ich zwierzchnikiem i upoważnił ich do wydawania „niezgodnych z regulaminem” wiz. Przypuszczalnie współpracował też blisko z dyplomatami luksemburskimi i belgijskimi, a także z austriackimi przywódcami na wygnaniu, w tym z Ottonem von Habsburgiem.

Klemens Skalski, były honorowy wicekonsul Portugalii w Warszawie, podobnie jak Tuwim i Słonimski przebywał przez jakiś czas w Arcachon i bez wątpienia współpracował z Sousa Mendesem. Zapewne miał coś wspólnego z informowaniem uchodźców z kręgu Tuwima, w jaki sposób uzyskać wizy portugalskie. Zanim jednak badacze natrafią na dokumenty potwierdzające tę tezę, sugestia pozostaje w sferze spekulacji. Trzeba wiedzieć, że bliźniaczy brat Sousa Mendesa, César, był do wybuchu II wojny światowej ambasadorem Portugalii w Warszawie, a zatem zwierzchnikiem Skalskiego. Istnieje dowód świadczący o tym, że César de Sousa Mendes wydał przynajmniej jedną „nieprawomyślną” wizę polskiej obywatelce żydowskiego pochodzenia, nazwiskiem Cecylia Dolata. Obaj bracia byli zaprzyjaźnieni ze Skalskim. W dokumencie datowanym 17 stycznia 1940 i wydanym przez poselstwo polskie w Paryżu Skalski figuruje jako przedstawiciel polskiego ministra spraw socjalnych do opieki nad uchodźcami. W innym dokumencie, noszącym datę 19 października 1939 roku, Aristides de Sousa Mendes podaje, że Skalski jako konsul portugalski w Warszawie udaje się z misją rządu portugalskiego do Paryża. Należy przypuszczać, że albo była to osobista misja, albo w imieniu polskich uchodźców, ale z pewnością nie w imieniu rządu w Lizbonie. Wiedząc, jak błyskawicznie rozchodziły się tego rodzaju informacje wśród zdesperowanych ludzi, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia, można śmiało zakładać, że wieść dotarła do środowiska polskich uchodźców w Arcachon bez względu na to, czy sam Skalski powiadomił ich o sposobach zdobycia wizy portugalskiej, czy też nie. Już się rozeszło, że można uzyskać wizę do Portugalii, mając wizę do kraju zamorskiego, na przykład na Haiti.

Skoro Tuwim zdawał sobie sprawę, że jego wiza portugalska uzyskana w Bordeaux była niezgodna z odgórnymi przepisami, nie powinien był być zaskoczony tym, co się wydarzyło, gdy oboje ze Stefanią znaleźli się w przygranicznym miasteczku Vilar Formoso, do którego dotarli 25 czerwca 1940 roku. Podobnie jak inni uchodźcy legitymujący się wizą wydaną przez Sousa Mendesa Tuwimowie zostali aresztowani do czasu, nim portugalska policja polityczna i władze centralne postanowią, co zrobić z masą przybyłych cudzoziemców. Hotele, pensjonaty i miejsca noclegowe w stolicy i całym regionie pękały w szwach. Nie można było znaleźć pokoju. Dyrektor policji politycznej kapitan Agostinho Lourenço osobiście przybył do Vilar Formoso, by opanować sytuację. Władze portugalskie postanowiły umieścić uchodźców w ściśle oznaczonych miejscach w miastach i kurortach letniskowych północnej Portugalii. Witold Małcużyński i jego żona Francuzka Colette Gaveau zostali skierowani do nadatlantyckiej miejscowości Figueira da Foz, podobnie jak para wydawców, Marian i Hanna Kisterowie. Urodzony w Krakowie niemiecki pisarz Salamon Dembitzer, także obdarowany wizą przez Sousa Mendesa w trakcie jego urzędowania w Bajonnie, otrzymał nakaz zamieszkania w miasteczku Curia. Jest on autorem powieści Visum nach Amerika (Wiza amerykańska) o swojej ucieczce do Portugalii. Pojawiają się w niej postacie wielkiego poety polskiego Jana Tovodskiego i jego żony wzorowane na Julianie i Stefanii Tuwimach. Dzięki interwencji przyjaciół Tuwimowie zdołali uzyskać zgodę na przeniesienie się do Porto. W areszcie spędzili zaledwie jeden dzień. Jak wszyscy pozostali uchodźcy, musieli się zarejestrować na policji, uzyskać specjalne dokumenty tożsamości1 i ubiegać się o zgodę na podróż do Lizbony w celu załatwienia wiz do krajów zamorskich i biletów na podróż. Władze portugalskie domagały się od nich jednego: aby jak najszybciej wyjechali z ich kraju.

Mimo szlachetnych wysiłków międzynarodowych organizacji pomocy uchodźcom w Lizbonie uzyskanie niezbędnej wizy do krajów za morzem nie było łatwą sprawą. Tuwim z całą pewnością nie zamierzał udawać się na Haiti. By dowieść, jak trudno było o wizę w Lizbonie, poeta w swoich wspomnieniach przytacza komiczną anegdotę:

Wszystko dziś trzeba brać względnie i z pewną dozą melancholijnej rezygnacji. Co do mnie, to nauczyłem się jej w Lizbonie od jednego z uchodźców. Jest to śliczna i rzewna historyjka. Opowiadałem ją nieraz prywatnie, więc ci z państwa, co ją znają, zechcą mi wybaczyć. Było to w Lizbonie, w lipcu roku 1940, gdy wszyscy chcieli uciekać za ocean, a przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych. Przed konsulatem amerykańskim stały długie ogonki. Mało było tych szczęśliwych, którzy się dostawali przed oblicze konsula, ale i oni wracali z niczym, bo wiz nie wydawano, kwota była wyczerpana. Kiedyś stanął przed panem konsulem biedny, wylękły i drżący uchodźca z Warszawy i jak wszyscy zaczął błagać o wizę. Wyczerpany nerwowo i przemęczony konsul krzyknął: „Nie ma wiz! Nie ma!” — „A kiedy będą, panie konsulu?” — „Niech pan przyjdzie za dziesięć lat!”. Uchodźca westchnął i skierował się ku wyjściu. Ale od drzwi zawrócił i zapytał: — „Rano czy po południu?”2.

Ta anegdota była znana w różnych wersjach. W większości z nich uchodźca był polskim Żydem. Zastanawiające, że Tuwim w edycji książkowej ominął ten szczegół.

Poeta nie różnił się od pozostałych uchodźców w Portugalii, zaprzątniętych bez reszty jedną myślą: jak tu uzyskać magiczną wizę pozwalającą na wyjazd z tego kraju, zanim wkroczą wojska niemieckie, bo takie panowało powszechne przekonanie. Starania o wizę były utrudnione również z tego powodu, że dotarcie do Lizbony było zależne od widzimisię policji politycznej. Gdy Tuwimowi nie udało się uzyskać zgody na wyjazd do stolicy, poprosił o pomoc Adolfa Kohna, który już wtedy znajdował się w Lizbonie. Kohn nic nie wskórał, więc pojechał do Porto, żeby się z nim zobaczyć, o czym Tuwim donosił w liście do Słonimskiego, datowanym 4 lipca 1940 roku1.

Poeta dotarł jednak do Lizbony. To, w jaki sposób uzyskał wizę brazylijską, jest dobrze znanym faktem, o którym lubił opowiadać. Odnosi się wrażenie, że przywiązywał do niej dużo większą wagę niż do tej, którą otrzymał w Bordeaux. Tak to wyglądało w relacji jego przyjaciela Mieczysława Lepeckiego:

Pewnego dnia spotkałem rozpromienionego Tuwima, który oznajmił mi, że ma już wizę do Brazylii. Opowiedział przy tym, jak ją uzyskał. Oto dowiedziawszy się z prasy, że wielki poeta brazylijski, Mariano Olégario, jest nadzwyczajnym ambasadorem swego kraju w Portugalii, wysłanym z okazji obchodzonej właśnie osiemsetnej rocznicy powstania tego państwa, zwrócił się do niego telefonicznie. Ambasador sprowadził poetę natychmiast swoim samochodem i przyjął serdecznie. Jeszcze tego samego dnia sprawa wiz dla Tuwima była załatwiona2.

Interesujące, że Lepecki opisał szczegóły tej sprawy nie na podstawie relacji zasłyszanej z ust samego Tuwima, lecz z prasy brazylijskiej. Mariano Olégario, popularny w swoim kraju poeta satyryczny, podobnie jak Tuwim, lecz mniejszej od niego rangi, został mianowany ambasadorem nadzwyczajnym i ministrem pełnomocnym do spraw obchodów rocznicowych w Portugalii. Salazar święcił z wielką pompą 500-lecie Portugalii jako mocarstwa kolonialnego, kazał wznieść okazałe pawilony wystawiennicze w Lizbonie i innych miastach. Zawczasu zaproszono na obchody głośnych dziennikarzy zagranicznych, w tym Josepha Kessela i Pierre’a Lazareffa, którzy mieli pisać relacje do prasy, ale ponieważ obaj byli Żydami, znaleźli się w Portugalii w charakterze uchodźców. Jeśli Tuwim odwiedził pawilony, nie był chyba równie zachwycony co Antoine de Saint‑Exupéry, który także schronił się w Lizbonie i opisał wystawę kolonialną w Lettre à un otage.

 

Mimo że tajny okólnik z 1937 roku zakazywał brazylijskim dyplomatom wydawania wiz obcokrajowcom Żydom, to artykuł 25a przepisów konsularnych z 1938 zezwalał na przyznanie tymczasowych wiz literatom. I taki właśnie wpis figuruje na karcie konsularnej Tuwima. Można założyć, że brazylijski dyplomata zdawał sobie sprawę z jego pochodzenia i wykazał pewną dozę dobrej woli, by mu tę wizę wystawić. Poeta musiał o tym wiedzieć, więc jego niejednokrotnie wyrażana wdzięczność wobec Mariana Olegária miała swoje powody. Tuwimowie otrzymali wizy tymczasowe 16 lipca 1940 roku. Podpis na nich złożył nie Olegário, lecz konsul generalny Brazylii, co było normalną procedurą. Małżonków zwolniono od opłat. Zazwyczaj dotyczyło to wyłącznie wiz dyplomatycznych autoryzowanych przez brazylijskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Gdy Tuwimowie otrzymali niezbędne dokumenty do podróży za ocean, Aristides de Sousa Mendes był już z powrotem w Lizbonie, gdzie czekała go rozprawa dyscyplinarna. Wątpliwe, czy do Tuwima dotarły te wieści. Z nową wizą myślami był już gdzie indziej.

19 lipca, dzień przed wyruszeniem do Brazylii, Tuwim napisał list do Salamona Dembitzera1. Podał w nim, że przebywa w Lizbonie od wielu dni. Choć w środowisku uchodźców zapanował strach w związku ze spodziewaną inwazją niemiecką, Tuwim w obliczu dość spokojnej atmosfery w Portugalii nie wierzył w taką ewentualność. Niemniej — pisał — poselstwo polskie było wręcz oblężone przez uchodźców. Zapowiedział, że wkrótce dotrze do Rio de Janeiro i że tam jego egzystencja będzie zabezpieczona, podczas gdy w Portugalii groziłaby mu śmierć głodowa. Mimo to wolałby pozostać w tym kraju. Dlaczego poeta nie mógł liczyć na pomoc z Polskiego Funduszu Kulturalnego w Portugalii, a uważał, że będzie ją otrzymywał w Brazylii, nie jest do końca jasne. Przypuszczalnie jego wyjazd miał wiele wspólnego ze stanowiskiem reżimu Salazara, który nie życzył sobie uchodźców z Polski na swojej ziemi. Sousa Mendes właśnie z tego powodu został odsunięty od czynnej służby dyplomatycznej. Brazylia była dużo bardziej gościnna, zwłaszcza jeśli chodziło o wybitne postacie świata literackiego.

Troski Tuwima bynajmniej nie ustąpiły, gdy małżonkowie po podróży na parowcu „Angola” wylądowali 4 sierpnia 1940 w Rio. Poeta tęsknił za swoją siostrą Ireną i ogromnie niepokoił go los ich pozostałej w Polsce matki. Dopiero jesienią 1945 roku dowie się o szczegółach jej sadystycznego zamordowania przez Niemców. Niemniej od chwili przybycia do Brazylii był traktowany jako sława pierwszej wielkości, serdecznie powitany przez Tadeusza Skowrońskiego, polskiego ministra pełnomocnego w Rio, Brazylijską Akademię Literatury i miejscową prasę. W doniesieniach prasowych nie wspomniano o jego żydowskim pochodzeniu, choć w co najmniej jednym z pism porównano go ze Stefanem Zweigiem, który również przebywał na uchodźstwie w Brazylii i tam dwa lata później popełnił samobójstwo. W Rio Tuwim podjął współpracę z polskimi pismami emigracyjnymi i rozpoczął pisanie poematu Kwiaty polskie. Ze względu na swój status znanego w świecie poety zdołał uzyskać zezwolenie na pobyt stały. Jego podanie zaaprobowano 5 lutego 1941 roku. Reżim Vargasa wydał tę zgodę z uwagi na to, że Tuwim był „znaczącym polskim pisarzem”2.

Poeta nie miał jednak zamiaru pozostać w Brazylii. Jak to ujął Magnus J. Kryński, było to dla niego jedynie „szczęśliwe interludium”1. I on, i inni polscy emigranci w Brazylii ze środowiska intelektualno‑artystycznego złożyli podania w konsulacie Stanów Zjednoczonych w Rio, licząc na uzyskanie wiz w ramach puli przeznaczonej dla obywateli polskich. Apel w imieniu całej grupy wysłano 10 marca 1941 roku do ambasadora RP w Waszyngtonie Jana Ciechanowskiego, prosząc go o pomoc, ponieważ cała pula została już wyczerpana. Petycję podpisali: Tuwim, Michał Choromański, Zdzisław Czermański, Michał Kondracki, Rafał Malczewski i Kazimierz Wierzyński, w imieniu własnym i żon. Warto zauważyć, że prócz Tuwimów jedyną osobą w tym gronie, która również otrzymała wizę Sousa Mendesa, była żona Choromańskiego, tancerka Ruth Elly Choromańska (wiza nr 2510, wymieniona na liście jedynie jako „Choromanska”). W liście do ambasadora Ciechanowskiego autorzy określili powód przybycia na kontynent południowoamerykański w sposób następujący: „Przyjechaliśmy z Portugalii do Brazylii, gdyż tylko ta droga wyjazdu z Europy była dla nas dostępna”2.

Powód, dla którego autorzy petycji chcieli opuścić Brazylię, był również ujęty w prostych słowach:

Warunki naszego życia w Brazylii, z powodu dokuczliwego klimatu, obcości środowisk i oddalenia od centrów polskich, stały się dla nas niemożliwe do zniesienia. Brak książek polskich, bibliotek, pism i jakiejkolwiek atmosfery, która sprzyjałaby twórczości, utrudnia nam pracę i oddala nas od istoty naszego powołania. Nasz kontakt z Polonią brazylijską jest niemożliwy nie tylko przez ogromną przestrzeń dzielącą nas od jej znaczniejszych skupień, ale i przez trudności natury administracyjnej, bowiem polityka rządu brazylijskiego zakazuje urządzania odczytów, wydawania pism polskich itd.3.

Istotnie, dla polskiego poety, pisarza, malarza czy tancerza życie w Brazylii pod rządami Vargasa i wykonywanie pracy twórczej było równie niemożliwe co w Portugalii Salazara. Apel do ambasadora Ciechanowskiego, jak się wydaje, przyniósł rezultaty: Tuwimowie uzyskali w końcu wizy amerykańskie i w maju 1941 roku odpłynęli do Stanów Zjednoczonych.

W Nowym Jorku Tuwim nadal pisał Kwiaty polskie. Urzeczony językiem i kulturą rosyjską chyba sam siebie oszukiwał, łudząc się, że w Związku Sowieckim nie istnieje antysemityzm. Jak wiadomo, wskutek ostrych napięć zerwał z rządem emigracyjnym w Londynie, a w sierpniu 1944 roku ogłosił na łamach pisma „Nowa Polska”, redagowanego przez Antoniego Słonimskiego, swoją słynną deklarację My, Żydzi polscy.

Ten głęboko poruszający tekst był bez wątpienia inspirowany tragedią Żydów w okupowanej Polsce, ale — przypuszczalnie — również doświadczeniami wszystkich żydowskich uchodźców, których poeta napotykał w kafejkach Rio i Lizbony. Przemierzał Hiszpanię z tysiącami innych posiadaczy wiz Sousa Mendesa, tłoczył się w Arcachon lub na schodach i w biurze konsulatu portugalskiego w Bordeaux, gdzie prawdopodobnie spotkał się osobiście z Aristidesem, o którym, co zaskakujące, tak niewiele miał później do powiedzenia.

RUI AFONSO
tłum. RENATA GORCZYŃSKA

RUI AFONSO ur. 1951. Autor książek poświęconych portugalskiemu dyplomacie Sousa Mendesowi ratującemu Żydów podczas II wojny światowej: Injustice. The Sousa Mendes Case i Um Homem Bom. Napisał biografię Jorge Amado. Mieszka w Kanadzie.

RENATA GORCZYŃSKA tłumaczka na angielski Miłosza i Zagajewskiego, na polski — Brodskiego, Hassa, Gordimer i Walcotta. Autorka rozmów z Czesławem Miłoszem Podróżny świata i tomów szkiców: Portrety paryskie; Skandale minionego życia; Jestem z Wilna i inne adresy. Nakładem ZL ogłosiła Szkice portugalskie, a ostatnio Małe miłosziana.


Zobacz także