PIOTR MATYWIECKI
Jubileusz sześćdziesiątych piątych urodzin i czterdziestolecia pracy twórczej Piotra Mitznera – laudacja

Piotr Mitzner; fot. z domeny publicznej


Piotr Matywiecki
Jubileusz sześćdziesiątych piątych urodzin

i czterdziestolecia pracy twórczej Piotra Mitznera
– laudacja*

Na początku muszę się zafrasować, ponieważ chciałbym zacząć efektownie i powiedzieć: to, co zamierzam mówić, będzie dla Jubilata trudne
do wytrzymania, bo będę mu zaglądał w osobowość. Ale skoro okazało się,
że Jubilat – jak twierdzi – bez przerwy pyta samego siebie: „kim jestem?”,
to już niech on sam się tym zajmie. Zresztą piekielnie trudno by było zajrzeć mu w tę osobowość, ze względu na wspomniane kulturowe ADHD. Rzeczywiście chyba nie znam nikogo, kto by się tak często i gęsto jak Piotr Mitzner chwytał tylu społecznikowskich zajęć. Słowo społecznikostwo jest tutaj nie od rzeczy. Ma ono swoją inteligencką tradycję, której Piotr jest świetnym kontynuatorem. Mnóstwo z tych zajęć sam inspiruje, w innych należy do postaci wiodących. Wszystkie te aktywności są – jak już wiemy – bardzo różnorodne, ale Piotr Mitzner jest łącznikiem pomiędzy tymi obszarami. Bardzo często okazuje się kimś, kto spaja różne środowiska po prostu w ten sposób, że jest w nich obecny i ma dar przyjaźni. Odnoszę wrażenie, Piotrze, że nigdy nie traktujesz swoich społecznych zatrudnień czysto funkcjonalnie. To są zawsze związki przyjaźni. I nie byłoby niczym dziwnym, gdyby ktoś taki, jak ty, nie miał swojego wewnętrznego centrum i żył w rozproszeniu. Ale tym wewnętrznym centrum – o czym mówiła Żaneta – jest po prostu poezja. Wiele razy pisała o niej pięknie Iwona Smolka. Pomimo tego, że ta poezja jest bardzo często cudowną, lekką grą słów, to za tymi słowami skrywa się również gra osobowości twojej i innych. Ta gra jest tkaniną, gęstą społeczną tkaniną, tobą samym.

Skąd się wziął Piotr Mitzner? To oczywiste, że przede wszystkim z własnej wrażliwości i z nabywanej przez długie lata erudycji. Ta erudycja nigdy nie niszczy twojej wrażliwości. To nie jest nigdy erudycja pedanta. Nosisz w sobie także kulturowe geny, o których wspomniała Żaneta. Matka była powieściopisarką, uprawiała twórczość dla dzieci, dla młodzieży, pisała kryminały, jest też autorką prawie nikomu dzisiaj nieznanego, a i wtedy kiedy się ukazał nie mającego wielkiego odzewu, tomu wierszy Wszystkie barwy czasu[1]. To był tom ważny między innymi z tego powodu, że weszło do niego wiele wstrząsających wierszy dotyczących wojny i Zagłady. To jedne z najbardziej przejmujących utworów poetyckich temu poświęconych w polskiej poezji, choć zostały one zupełnie zapomniane. Kiedy czytałem twoją książkę Biedny język. Szkice o kryzysie słowa i literaturze wojennej, to nie mogłem nie myśleć o tym, że podglebiem tej problematyki były też wiersze twojej matki. A ojciec, obok ogromnych własnych dokonąń literackich, zasłużył się dla takiego dziwnego wydawnictwa, które miało kiedyś powstać i nazywać się Wisła. Podczas wojny skupował dla niego utwory literackie. Dawał pisarzom umowy na nienapisane jeszcze dzieła, płacił im sowite zaliczki, które zbierał w różnych społecznych miejscach. Do udziałowców tej dobroczynności literackiej należał nie byle kto. W tym gronie znajdowali się właściwie najważniejsi pisarze i humaniści polscy tamtego czasu: Zofia Nałkowska, Leon Schiller, Leopold Staff, Władysław Tatarkiewicz, Jerzy Andrzejewski, Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz… Wszyscy oni potem wspominali tę działalność. I jest ona tym, co odziedziczyłeś. Jedna z puent eseju Iwony Smolki mówi o tym, jak ocalasz. To prawda. Robisz to w podobny sposób, choć nie w tak dramatycznych czasach. Myślę zresztą, że z tobą jest tak, że im więcej masz zajęć, tym twoja osobowość staje się bardziej integralna.

Teraz wejdę głębiej na poletko twojej działalności kulturotwórczej. Nie ukrywam, proszę państwa, że spotkałem się na kawie z Piotrem i wypytałem go o różne rzeczy, bo sam nie byłbym w stanie tego ogarnąć. Ładne to i malownicze, że miałeś podwójny debiut: jako autor tekstu – w niezwykle popularnym w swoim czasie piśmie „Biuletyn Numizmatyczny”i – jako grafik, który ilustrował powieść swojej matki. Jak mówiła Żaneta, to ci nie przeszło, bo dalej malujesz. Na polonistyce wytrzymałeś tylko rok i od razu przeniosłeś się na Wydział Wiedzy o Teatrze Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, a twoim mistrzem był nie byle kto, bo Zbigniew Raszewski. Potem pracowałeś w najrozmaitszych teatrach. Nie – chyba właściwie w dwóch najważniejszych: w Teatrze Powszechnym w Warszawie i w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Jak mi powiedziałeś, twoim najważniejszym doświadczeniem teatralno-literackim było przerobienie starego przekładu „Świętoszka” – nauczyłeś się wtedy i literacko i teatralnie bardzo wiele. Dla wielu z nas takim niezatartym wspomnieniem z 1981 roku, z burzy i naporu pierwszej Solidarności, jest to, że zrobiłeś scenariusz do słynnego spektaklu w Teatrze Powszechnym Wszystkie spektakle zarezerwowane. To była mówiona ze sceny przez znakomitych aktorów antologia polskiej niepokornej poezji. Ludzie na to walili drzwiami i oknami. I słusznie. To było ogromne wydarzenie. W stanie wojennym należałeś do kierownictwa niezależnego wydawnictwa „Krąg” i – jak powiadasz – to, co dla ciebie było tam najważniejsze z tego, czego dokonałeś sam jako redaktor, to wznowione wydanie Rodowodów niepokornych Bohdana Cywińskiego a przede wszystkim Wschodów i zachodów księżyca Tadeusza Konwickiego. Jak mi opowiadałeś, to właśnie Konwicki zainteresował cię problematyką emigracji rosyjskiej w Polsce, co potem tak pięknie w twojej twórczości zaowocowało. Byłeś też współredaktorem „Karty”, zajmowałeś się problematyką Czech i Rosji, przeprowadziłeś wywiady z Andrzejem Jagodzińskim, z Andrzejem Drawiczem.

Okazuje się także, że w pewnym sensie byłeś prekursorem zajmowania się żołnierzami wyklętymi. Docierałeś do tych zapomnianych zupełnie wtedy ludzi, sam znałeś ich ze swojej okolicy. Znowu uznałeś, że to po prostu godne jest ocalenia. Poprzez teatr rosyjski nawiązałeś kontakt z „Memoriałem”, jesteś jego członkiem. Opowiadałeś też o nieformalnym biurze poszukiwań, dzięki któremu udało się odszukać wielu ludzi zagubionych w Rosji i w Polsce. To było takie biuro łączenia rodzin.

We wstępie do twojej pięknej książki Kto gra Antygonę? mówisz o tym, że pytałeś wielokrotnie ojca, kiedy wczytywałeś się w opowieści o najrozmaitszych historycznych bliższych i dalszych sporach Polaków, kto miał rację. Napisałeś o tym we wstępie: „W «Karcie» zestawialiśmy nieraz sprzeczne relacje światków, dokumenty. Wszyscy mogli się mylić, wszyscy mogli mieć rację”. To nie jest historyczny sceptycyzm, tylko po prostu mądrość historyka, który wie, że od punktu widzenia zależy nieraz całe widzenie wypadków. Piękne jest respektowanie tego.

Zacząłeś pracować na Stawisku Iwaszkiewiczowskim, kiedy powstawało muzeum i kiedy przejmowano papiery od depozytariuszy. Zaczytywałeś się w tych papierach i to była znowu kontynuacja relacji utrzymywanych wcześniej przez rodzinę, bo twoi rodzice mieli świetny kontakt z Iwaszkiewiczem, znali się, ojciec jeszcze z czasów okupacji. Sam Iwaszkiewicz napędzał autorów do wydawnictwa Wisła.

Mówiłeś już sentymentalnie o twoim byciu dyrektorem Ośrodka Kultury „Koło Podkowy”. To było niebywale żywe miejsce, zapraszało się tam najrozmaitszych ludzi, na przykład na koncerty folkowe – Somalijczyków, Ormian, Macedończyków, którzy prezentowali tam swoją kulturę. Powstało też przy tym wydawnictwo. Opublikowało ono coś, co mnie bardzo zaciekawiło. Nazywało się to Podręcznik Amnesty International. W pewnym momencie, kiedy ta bardzo zasłużona organizacja straciła lokal, tam właśnie, w tym podkowiańskim ośrodku kultury ten lokal zdobyła. O twojej działalności jako wykładowcy Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego już mówiła Żaneta, więc tylko wspomnę, że i ona jest bardzo płodna: wypromowałeś cztery doktoraty, dwa edytorskie, bo edytorstwo to też jest twoja bardzo specjalna dziedzina aktywności.

Proszę państwa, warto przypomnieć, że od początku istnienia „Nowej Polszy”Piotr Mitzner był zastępcą redaktora naczelnego, a pod koniec życia Jerzego Pomianowskiego faktycznym, choć nieformalnym, redaktorem naczelnym. O historii tego pisma, które po wielu latach pokonywania najrozmaitszych przepaści w relacjach polsko-rosyjskich budowało niestrudzenie kontakty pomiędzy polską historią, kulturą a rosyjską historią, kulturą, trzeba by było kiedyś po prostu napisać ogromną książkę. Zniszczenie tego czasopisma w dawnym kształcie jest okaleczeniem obu tych kultur. Każdy, kto pracował w „Nowej Polszy”, i kto dla niej pracował z takim zaangażowaniem jak ty, robił fenomenalną robotę i godzien jest po prostu najwyższego uznania.

Powiem jeszcze chociaż kilka słów o twojej nieprawdopodobnie bogatej działalności czysto edytorskiej, bo ona jest tak obszerna, że właściwie nie da się wymienić wszystkich zasług i prac. Jesteś redaktorem albo współredaktorem mnóstwa publikacji historycznoliterackich i sensu stricto literackich, na przykład wyboru wierszy Jarosława Iwaszkiewicza – bardzo ciekawego, pięknego, niezwykłego.  Jesteś też redaktorem serii „Biblioteki zapomnianych poetów” która się ukazuje od 2012 roku w Ośrodku „Bramy Grodzkiej” w Lublinie. Także jestem zaangażowany w ten projekt, kocham nasze wspólne pobyty w Lublinie. Tym, co tam najbardziej uwielbiam, są godziny spędzane z Piotrem Mitznerem przy dereniówce. Dereniówka to nalewka niezwykle ważna z historycznoliterackiego punktu widzenia, ponieważ przy niej, tam właśnie co roku, przesiadują bardzo dobrzy polscy poeci.

Teraz powiem trochę – nie dam rady wspomnieć o wszystkich, tyle ich jest – twoich książkach eseistycznych. Najpierw o dwóch książkach niezwykłych, poświęconych Iwaszkiewiczowi. Jedna nazywa się Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Esej o małżeństwie. To przepiękny tom. Historia małżeństwa… i historia charakterów. Początek jest wstrząsający, właściwie mógłby być kawałkiem znakomitej prozy: po raz ostatni widzisz i panią Annę i pana Jarosława – ona schodzi po schodach przez kogoś podtrzymywana, odwrócony plecami przy stole siedzi pan Jarosław – opisujesz to w sposób zupełnie niezwykły. To jest historia ich niezwykle trudnej psychicznej więzi, wzajemności i oddalenia się jednocześnie. Wiele tam piszesz również o doświadczeniu mistycznym w dziennikach Anny Iwaszkiewiczowej. To wszystko składa się na coś, co ja bym nazwał historią międzyludzkiego czasu, bo przecież ten czas jest bardzo długi. Oni żyli długo i żyli ze sobą długo. Wszystko się w świecie zmieniało – w nich i wokół nich. Pięknie wywiązałeś się z tego zadania. Następną książką, bardzo niezwykłą, ambitną ze względu na swój temat, jest książka Na progu. Doświadczenia religijne w tekstach Jarosława Iwaszkiewicza. Proszę państwa, w tej książce Piotr Mitzner ukazał jak w soczewce całą dwudziestowieczną religijność i religijne zwątpienie. Przez postać Iwaszkiewicza i jego utwory, przez to że Iwaszkiewicz był tak głęboko zanurzony w duchowości i kulturze europejskiej, udało ci się pokazać wszystko, co było religijnym przeżyciem dwudziestowiecznych Europejczyków. Rozpościera się tam ogromna przestrzeń przeżywania religii: duchowa, historyczna, nawet polityczna. To, co mnie uderzyło, to najlepsza znana mi interpretacja jednego z najokrutniejszych, najstraszniejszych wierszy polskiej poezji – wiesza Iwaszkiewicza Zima, z tą potworną puentą: „I śnieg całunem wieje – nie ma zmartwychwstania”. Snujesz tam paralele między wierszami innych poetów, o podobnej wymowie, na przykład nawiązujesz do równie wstrząsającego wiersza Leśmiana W czas zmartwychwstania. Nikt nie poradził sobie z tym wierszem interpretacyjnie. Ty sobie z nim poradziłeś.

Całe twoje zatrudnienie wokół spraw rosyjskich widać w książce Droga do Rosji. Druga jej wersja nazywa się Memoriał. Droga do Rosji. Nie będę jej omawiał szczegółowo, bo nie jestem fachowcem w tej dziedzinie. Zwrócę jednak uwagę na jej bardzo interesującą strukturę. Ta książka jest wielogatunkowa. Można tam znaleźć wspomnienia (na przykład dysydentów związanych z „Memoriałem”), dokumenty. Niektóre z nich to straszliwe świadectwa okrucieństwa znalezione przez ciebie w „Memoriale”, dotyczące męczeństwa i kaźni najlepszych rosyjskich ludzi, ale też związane na przykład z Brunonem Jasieńskim. Protokoły przesłuchań, które przytaczasz to coś, co po prostu zatyka dech w piersiach i odbiera mowę. Do tego dołączony jest przepiękny minireportaż fotograficzny, bardzo niezwykły, trochę pamiątkarski, trochę socjologiczny, pokazujący jakby przechodniów rosyjskich. Z kolei Warszawski „Domek w Kołomnie” to książka o niesłychanie ciekawym rodzaju klubu integrującego emigrację rosyjską przed wojną z polską twórczą inteligencją.

Spod twojego pióra wyszły także dwie książki teatrologiczne. Debiutowałeś książką, która dla mnie jest właściwie rodzajem poematu prozą, ale takiego poematu prozą, który wykorzystuje historiografię i faktografię. Nazywa się to poetycko: Teatr światła i cienia. Oświetlenie teatrów warszawskich na tle historii oświetlenia od średniowiecza do czasów najnowszych. Podtytuł brzmi jakby książkę napisał dziewięćdziesięcioośmioletni pedant, a jest ona – tak jak powiedziałem – naprawdę poematem prozą. Zaczyna się od prezentacji teologii i filozofii światła, potem to teologicznie filozoficzne światło nagle oświetla po prostu teatralną scenę, a wszystko to zostaje podporządkowane dwóm cudownie i ekstrawagancko zestawionym mottom.  Pierwsze jest, jak Bóg przykazał – biblijne: „I rzekł Bóg: bądź światło” – pochodzi z Biblii Królowej Zofii. Drugie okazuje się do bólu pragmatyczne: „Światło na każdej reprezentacji teatralnej wiele kosztuje” –to z hasła ze Słownika języka polskiego Samuela Bogumiła Lindego. I tak wędrujesz pomiędzy jednym a drugim przez całą tę książkę, przepiękną, a od czasu do czasu zdarza ci się poetycka metafora, taka jak w wierszach. Jedna bardzo mi się spodobała: „Oświetlane gazem warszawskie teatry wyróżniały się jasnością i widzowie zlatywali się do nich jak ćmy”.Następna książka to znak refleksji ciężkiego kalibru. Nazywa się: Kto gra Antygonę?. I to – bardzo uprzejmie cię przepraszam – jest książka mędrca i historyka idei. To praca o tragizmie, książka o sporze Kreona i Antygony, prowadzonym przez całą historię ludzkości i historię Polski, i to historię Polski bardzo czasami współczesną, bo aż po stan wojenny. Zahaczasz tam również o słynny, tużpowojenny spór o Conrada w Polsce. Masz tam piękne konstatacje – jedną taką sobie  wypisałem: „Tragizmu w dziejach Polski należy poszukiwać tam, gdzie wchodzą w grę siły wewnętrzne, nie zaś obce potencje”. I to twoje zadawane od dzieciństwa pytanie: kto miał rację? Kończysz książkę tak: „Kto miał rację? Dowiemy się może przy końcu czasów, gdy wreszcie spotkają się dwie proste równoległe. Wtedy może zostaniemy wyleczeni zarówno z kompleksu Edypa, jak i z kompleksu Antygony”. Moją ulubioną spośród napisanych przez ciebie książek jest Gabinet cieni. Tam najpełniej dochodzi do głosu twój kunszt biografisty. Twoja biografistyka jest niebywale personalistyczna. Ona właściwie robi z ludźmi to, co ty byś chciał zrobić ze sobą, pytając: kim jestem? Pytasz po prostu, kim ci ludzie są. W Gabinecie cieni wybrałeś trzy niezwykłe postacie: Hansa Effenbergera, posługującego się pseudonimem Jan Śliwiński –  menedżera i artystę, inspiratora ludzi sztuki, Henryka Józewskiego – urzędnika państwowego, malarza i konspiratora oraz postać bliższą naszym czasom, a ludziom z poprzedniego pokolenia bardzo znaną – Adama Mauersbergera – wieloletniego dyrektora Muzeum Adama Mickiewicza w Warszawie. Jest jeszcze ostatnia książka, o której chcę powiedzieć. Uważam ją za niebywale ważną. Iwona Smolka mówiła o aspekcie twojej poezji związanym z obroną rozpadającego się języka i dostrzeżeniem czegoś straszliwego, a mianowicie anihilacji ludzkiej mowy. Ta książka utrzymana w duchu eseistycznym jest właśnie o tym. Nazywa się Biedny język. Szkice o kryzysie słowa i literaturze wojennej.Zmagasz się tam z nierozstrzygalnym problemem: czy w poezji (ale oczywiście nie tylko w poezji) język w ogóle jest w stanie udźwignąć mówienie o tak strasznych rzeczach jak Zagłada, nie tylko żydowska, lecz także mnóstwo innych zagład. Czy w ogóle język jest w stanie. Przepraszam, że to teraz powiem. Ta praca jest mi bardzo bliska jako autorowi książki, w której również usiłowałem mierzyć się z tą sprawą. Co powiem na koniec? Zrobiłeś w eseistyce tyle samo ważnego, ile w poezji, a dlatego zrobiłeś tyle ważnego w eseistyce, że jesteś poetą. Po prostu.

PIOTR MATYWIECKI


* Jubileusz sześćdziesiątych piątych urodzin i czterdziestolecia pracy twórczej Piotra Mitznera odbył się 3 lutego 2020 w Domu Kultury Śródmieście w Warszawie. Laudacja Piotra Matywieckiego stanowi część zapisu tego spotkania. Transkrypcja Anna Bykova i Marta Piasecka. Opracowanie redakcyjne Żaneta Nalewajk. Pełny zapis spotkania można przeczytać w „Tekstualiach” 2020, nr 3 (62).

[1] Tom został opublikowany pod pseudonimem: Elżbieta Piotrowska. Przypis red.




PIOTR MATYWIECKI ur. 1943; poeta, krytyk literacki, eseista, bibliotekarz. Współredagował wydawane poza cenzurą pismo „Wezwanie”. Współpracował z pismami „Więź”, „Twórczość”, „Powściągliwość i Praca”, a od 1990 z Polskim Radiem. W 1989 został członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Sześciokrtnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike (Ta chmura powraca w 2006, Twarz Tuwima w 2008, Powietrze i czerń w 2010, Którędy na zawsze w 2016, Stary gmach w 2017, Do czasu w 2019). W 1994 wyróżniony Nagrodą Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego, w 2008 otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia, w 2010 wyróżniony Wrocławską Nagrodą Poetycką „Silesius”; nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia (za Powietrze i czerń), w 2011 został laureatem nagrody „Kamień” przyznawanej podczas Festiwalu Miasto Poezji za Dwa oddechy. Szkice o tożsamości żydowskiej i chrześcijańskiej został nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2011. W 2013 nominowany do Nagrody Poetyckiej Orfeusz za tom Widownia, w 2014 otrzymał Nagrodę Jana Karskiego i Poli Nireńskiej. Laureat Nagrody Literackiej m.st. Warszawy 2016 w kategorii poezja za Którędy na zawsze. W 2019 został uhonorowany Nagrodą Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego




Piotr Mitzner „Gabinet cieni”
(Zeszyty Literackie, 2006)

„Są osoby z pierwszych stron gazet, są ludzie z monografii historycznych, są też tacy, którzy występują wyłącznie w przypisach. Jeszcze inni pozostali w anegdocie, tak często niesprawiedliwie utrwalającej wyłącznie jakieś ich śmiesznostki czy natręctwa. Są również cienie”.

Piotr Mitzner