PAWEŁ MURATOW
Wojna bez Pokoju

Grigorij Miasojedow, Żniwiarze

Wojna bez Pokoju

Pewnego razu rozmawiałem z moim rówieśnikiem. Na stole leżała nieduża książka w czarnej oprawie — jedna z części Wojny i pokoju. Bezwiednie wziąłem ją do ręki. Mój rozmówca, jakby kontynuując to, o czym mówiliśmy, rzekł: „Gdyby nam było sądzone opisać w powieści-kronice nasze czasy, moglibyśmy zatytułować tę powieść Wojna bez pokoju”. Rozmawialiśmy akurat o losach naszego pokolenia, znajdującego się na granicy dwóch wielkich epok.

Miasto, w którym upłynęły pierwsze lata mojego dzieciństwa, leży czterdzieści wiorst od najbliższej stacji kolejowej. Po mieście swobodnie chodzili ludzie, których wszyscy nazywali, nie chcąc ich wcale obrazić, durniami. Domyślam się teraz, że byli upośledzeni na umyśle albo obłąkani. Jeden z nich lubił włazić na dzwonnicę i bić w dzwon. Drugi ciągle budował z kamyków i patyczków twierdzę. Nazywano go Aleksym Wasiljewiczem i pytano: „Aleksy Wasiljewiczu, co robisz?”. A on odpowiadał niezmiennie: „Buduję Ardahan”. Zapewne stracił rozum podczas szturmu na Ardahan.

Moja niania mówiła tym przepięknym językiem, jakim mówi lud północnych powiatów woroneskiej guberni, i opowiadała mi mnóstwo rozmaitych, bardzo strasznych historii. Ja sam zresztą pewnego razu widziałem na własne oczy diabła. W mieście było wiadomo, że diabeł lubi siedzieć na ławeczce u drzwi pewnego domu na podmiejskim osiedlu. Miałem pięć lat, gdy z siostrą i nianią jechaliśmy kąpać się w rzece, a na koźle zamiast stangreta siedział żołnierz. Nagle wszyscy wokół mnie jęli mówić: „diabeł, diabeł”. Pamiętam, że spojrzałem na prawo i w poprzecznej ulicy, kilka dworów dalej, na ławeczce u drzwi, tak jak się należało, ujrzałem diabła pokrytego sierścią, z rogami i z ogonem. Siedział spokojnie i nic nie robił, ale niania zaczęła nas przed nim zasłaniać i żegnać się, a żołnierz gwałtownie zawrócił wóz i popędził konie.

***

Taka była stara, spokojna Rosja. Znaliśmy ją taką w dzieciństwie, ale pamiętamy ją jak ze snu. Bóg raczy wiedzieć, kiedy to wszystko było i jak w ogóle mogło być! A przecież życie nasze nie jest znowu takie długie i nawet nie wydaje się długie. Za dużo jednak było wszystkiego, zanadto pstrokate okazało się życiowe doświadczenie. Mało, bardzo mało nas już chyba zdziwi. Zdziwi tylko życie w pokoju. W niewzruszoność i trwałość rzeczy trudno nam już uwierzyć.

A tak chętnie czytaliśmy w młodości Czechowa, kreślącego obraz jakiegoś powolnego, stojącego w miejscu życia, w którym radykalnie i ostatecznie nic się nie zdarza i zdarzyć nie może. Mówi się, że pisarz powinien przeczuwać i przewidywać. Dziwne zatem, że Czechow niczego nie przeczuł i nie przewidział ze zdarzeń, które tak rychło miały nadejść. Dziwne, że tak bez reszty uwierzył w spokojne, niemrawe rosyjskie życie. Sztuka ma zdumiewający dar bycia bardziej przekonującą niźli życie. Nasłuchawszy się przy niani strasznych opowieści, na własne oczy zobaczyłem diabła. Naczytawszy się Czechowa, moi dwudziestoletni rówieśnicy narzekali na zanadto spokojne, zanadto zwykłe i zanadto lekkie życie. Szybko przyszło im zakosztować do syta wszelkich niepokojów, wszelkich niezwykłości, wszelkich trudności!

Uczyliśmy się w epoce przed rokiem 1905. Uczyliśmy się więc słabo i w dużej części nie tego, czego powinniśmy się uczyć. Wielu z nas stało się w tych latach rewolucjonistami. Wątpliwe jednak, by zrewoltowanych studentów początku XX wieku pociągało to samo, co studentom z wcześniejszych lat kazało zostać rewolucjonistami i chodzić w lud. Moich najbliższych przyjaciół i mnie samego kusiło igranie z niebezpieczeństwem. Najmniej trapiliśmy się o tak zwane dobro ludu. „Nielegalna literatura”, którą z dużym ryzykiem w jakimś celu woziliśmy i nosili, wydawała nam się marna i nudna. Do tej pory pamiętam, jak się śmialiśmy, usłyszawszy po raz pierwszy bezsensowne słowa „bolszewik” i „mienszewik”.

I pamiętam mroźny, zmierzchający dzień, ciemnoniebieski śnieg na polu. Gdzieś w dali pali się światełko w oknie samotnie stojącej chaty fińskiego przemytnika. Powierzono mi interesujące i niebezpieczne zadanie: muszę mu przekazać pokwitowanie na bagaż znajdujący się w Raivoli, a on przetransportuje przez granicę kilogramy jakichś książek i broszur do specjalnie wynajętej w Ozierkach „konspiracyjnej” daczy. Ale żeby nawiązać z nim rozmowę i wzbudzić zaufanie, muszę mu pokazać odciętą zębami połówkę kolorowej pocztówki. Rewolucyjny ładunek, trudne do odczytania broszury i książki mało mnie w gruncie rzeczy obchodzą, ale gdy ma się dwadzieścia lat, ważna wydaje się ta chwila, gdy stary szczeciniasty przemytnik — posłuchawszy pod drzwiami i popatrzywszy w okno — sięga po duży kufer, przeczesuje ręką jego dno i wyciąga swoją część odciętej zębami pocztówki!

***

Po takich przygodach spokojna radość życia wydaje się mało nęcąca. Szukając innych radości, zaczytywaliśmy się wierszami. Słyszeliśmy w nich literacki głos naszego pokolenia, ogarniętego najrozmaitszymi niepokojami. Stare inteligenckie pojęcia rozpadały się na naszych oczach. Problemy idealizmu były już napisane. Problemów tych rzeczywiście narosło tak dużo, że przyszła nam ochota uczyć się tego, czego uczą w szkołach, a czego nie mogli nas nauczyć nasi ojcowie. Z dorobku Europy — zarówno nam współczesnej, jak i dawniejszej — uczyliśmy się kochać i poznawaliśmy to, o istnieniu czego — zapatrzeni w „rosyjskie bogactwa” — nie wiedzieliśmy. Moim rówieśnikom niebywale podobał się Nietzsche, mnie mniej, bo nie lubiłem aforyzmów, aczkolwiek podzielałem ówczesną powszechną słabość do prozy poetyckiej.

Jednak ta słabość do poezji tudzież prozy poetyckiej nas uratowała. Nie pozostawało nic innego, niż żyć tylko „marzeniami”, bo jeśli w ogóle nie umie się marzyć, to, mój Boże, jakie ponure, niespokojne, ciężkie jest pasmo petersburskich studenckich lat! Kłamie się, zwąc taką młodość „dobrymi czasami”. Niezamieszkałe, przygnębiające pokoje, ostre petersburskie zimy, rozmowy o rewizjach i aresztowaniach, zebrania i konspiracja, smutne wieczorki towarzyskie z nieładnymi dziewczynami, wódeczka i gra w bilard w paskudnej knajpie, przyjemności dostarczane przez „chodniki” Newskiego Prospektu… Jedną z największych głupot rosyjskiego życia było zgromadzenie w stolicy dwunastu czy piętnastu tysięcy obcych jej, półdzikich młodych ludzi, ruszających w swą życiową drogę na peryferiach Petersburga.

***

A potem jeszcze przez niemal dwa lata — służba w wojsku. Odwleka się więc start w „dorosłe życie”. Nowa sytuacja mi nie ciąży, bo wojskowe życie jest mi dobrze znane. Być może popełniłem błąd, że po skończeniu Korpusu Kadetów zostałem studentem? Mniejsza z tym, jest już dla mnie oczywiste, że nigdy nie będę się zajmować tym, czego tak niechętnie uczyłem się w latach studenckich. W wojsku służyłem podczas wojny. Niepowodzenia na Dalekim Wschodzie są dla mnie niezwykle przykre, moja rewolucyjność rozwiała się jak dym akurat wtedy, gdy wszystko wokół zaczęło kipieć rewolucją. Marzę, by trafić na front, ale już jest za późno. W lutym — Mukden, w maju — Cuszima. W grudniu, krótko po niesławnej moskiewskiej batalii, mogłem zdjąć artyleryjski szynel.

Odwrót wojsk rosyjskich w Bitwie pod Mukdenem (1905).

Nie myślałem wtedy, że szybko mi przyjdzie znowu go włożyć, zaznać pół roku bitew i marszów z baterią sześciocalowych haubic, a potem dogłębnie uzupełnić wiedzę artyleryjską w sewatostopolskiej „encyklopedii”, obsługując forteczne jedenastocalowe moździerze, długie jak igły armaty morskie, stając się na koniec specjalistą od broni przeciwlotniczej… Te lata wojny zarówno ja, jak i wszyscy jej uczestnicy, których znam, dobrze wspominamy. To mimo wszystko była najnormalniejsza ze wszystkich niezliczonych, napierających na nas nienormalności. Szliśmy na wojnę ochoczo, choć mało kto z nas wcześniej przypuszczał, że ona wybuchnie. A w chwili odpoczynku lub w wolnym czasie myśleliśmy na wojnie zawsze o tym samym: o pokoju. Wojna była prostym i — jeśli można tak powiedzieć — szacownym przeciwieństwem pokoju. W jakiś taki błogi sposób zmuszała nas do snucia marzeń o pokoju. Wspominaliśmy tomy Lwa Tołstoja, tak czarująco przeplatające ze sobą wojnę i pokój, by wreszcie dać obraz dni ostatecznie spokojnych, na zawsze upływających w pokoju. Wojna się skończyła, ale pokój nie został nam dany.

***

Całe nasze dorosłe życie upływające w pokoju mieści się w tych siedmiu latach, które poprzedzają sierpień 1914 roku. Przez ten krótki okres musieliśmy poznać, doświadczyć i zrobić tysiące rzeczy. Pilnie się uczyliśmy i z książek, i z życia. Chcieliśmy Rosji innej niż ta proponowana przez stare inteligenckie szablony. Rozumieliśmy i kochaliśmy Europę — Paryż, Włochy, stare miasta niemieckie. Życie w tamtych latach wydaje się teraz gorączkowo wytężone, pełne niezwykłej, twórczej zdolności. Nie tylko uczyliśmy się dorosłości, ale też z powodzeniem robiliśmy ważne rzeczy. Ci z nas, którym Bóg zesłał jakieś talenty, zdążyli je przejawić. Do tej pory utrzymujemy się z tego, co zdążyliśmy osiągnąć w tamtych latach.

Rosja w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku rozkwitała. W Moskwie i w Petersburgu ukazywały się doskonale wydane książki świetnych autorów, a pociągi jeździły jak marzenie. Z jednego moskiewskiego dworca mknęło się nad Ocean Spokojny, z innego, przesiadłszy się z moskiewskich sanek do wygodnego wagonu, po kilku dniach dojeżdżało się do słonecznych gór Fergany i błękitnych meczetów Samarkandy. Zdobywał sławę rosyjski teatr, Moskwa i Petersburg szybko się modernizowały. Jeden po drugim powstawały instytuty naukowe, armię rosyjską przenikał duch żarliwego wysiłku i doskonalenia. Wysoki poziom osiągnął przemysł cukrowniczy, w fabrykach rosyjskich bawełna turkiestańska zajęła miejsce importowanej. Kraj zaczynał żyć pełnym, wspaniałym, różnorodnym życiem. Wyraźnie odstawała od tego tempa rozwoju władza, ale prędzej czy później musiała się zmienić pod naporem siły życia.

Te zdumiewające lata dawały twórczą moc wszelkiej ważnej inicjatywie. Pamiętam na przykład, jak na moich oczach odkrywano stare malarstwo rosyjskie, o którym nic nie wiedziały poprzednie pokolenia. Niebywale szybko, bo w kilka lat, powstały wspaniałe kolekcje ikon jaśniejących radosnymi barwami — nowa chluba Rosji. Muzea wzbogaciły się dzięki hojnym darom. W dalekim i zaniedbanym monasterze Terapontowskim wzniesiono rusztowania, by robić kolorowe zdjęcia starodawnym malowidłom. Nowogród i Psków ze swoimi cerkwiami, klasztorami, freskami i ikonami stały się wskrzeszonymi rosyjskimi Florencją i Sieną…

***

Rok 1914 zaskoczył Rosję. Z żalem się rozstała z darowanymi jej siedmioma latami zawieszenia broni. Słyszę od wielu ludzi, że u progu tamtego lata mieli straszne przeczucia. U siebie takich nie pamiętam. Pewnego dnia w Wenecji, po południu, o niezwykłej godzinie, usłyszałem, będąc w pokoju hotelowym, krzyk sprzedawców gazet na ulicy Riva degli Schiavoni. Była to wiadomość o zabójstwie arcyksięcia. W tamtej chwili trudno było się domyślić, że oto nastąpił koniec krótkiego życia w pokoju, darowanego naszemu pokoleniu.

Zdążyłem wtedy mimo wszystko wrócić do Rosji. Zdążyłem kilka razy zatrwożyć się, spodziewając się wojennej poniewierki, i kilka razy zdążyłem się uspokoić. W majątku położonym na południowym końcu petersburskiej guberni, gdzie zamierzałem spędzić lato, było spokojnie… Panowały upalne dni, gdzieś paliły się lasy i siny dym snuł się nad nimi. Pełni niepokoju, wychodziliśmy pod wieczór na drogę w oczekiwaniu na gazety. Nie wiem, dlaczego pojawiła się nagle u mnie nadzieja, że jakoś to wszystko minie. Wybierałem się na polowanie, przygotowywałem naboje do strzelby myśliwskiej… Pewnego wieczoru postanowiłem zwalczyć strach, zdecydowałem się pracować, żyć w zwykły dla mnie sposób. Mieszkałem wtedy w pokoju na górze, będącym czymś w rodzaju biblioteki.

Na starym okrągłym stole stała lampa naftowa, leżały książki, przybory łowieckie. Przysunąłem krzesło, sięgnąłem po papier, wziąłem pióro. Rozpoczynając pisanie trzeciego tomu książki o Włoszech, dałem rozdziałowi tytuł — Parma. O ile pamiętam, napisałem wtedy półtorej stroniczki i położyłem się spać. Było mi smutno na duszy, przypomniałem sobie artykuły gazetowe… Obudzili mnie o świcie. Mój przyjaciel telegrafował do mnie z Moskwy: „Ogłoszono mobilizację”. Tego ranka opuściłem spokojne domowe schronienie i więcej pod spokojny domowy dach nie wróciłem.

***

Być może naszemu pokoleniu nie jest sądzone trafić pod spokojny domowy dach, o czym przekonuje przypadające nam w udziale niezwykłe doświadczenie. Żyjemy na granicy dwóch epok. Świat się przeobraża, zmiany są niesłychane. Sens tych przemian nie może być dla nas uchwytny, ale we własnym losie zauważamy amplitudę niewiarygodnej dla jednego życia ludzkiego oscylacji. Między dzisiejszym dniem w Paryżu i nie tak odległymi w czasie dniami mojego wczesnego dzieciństwa w malutkim miasteczku można pomieścić całe wieki różnych wyobrażeń. Od młodszych generacji, od tych, którzy już nie znają, nie pamiętają ojczyzny, odróżnia nas to, że my Rosję znaliśmy. Pamiętamy ją taką, jaka była w latach żywiołowego rozwoju, w latach pokoju, który okazał się jedynie chwilowym zawieszeniem broni. Tak, zdążyliśmy zacząć żyć, ale nie zdążyliśmy dożyć! Nasze prace są niedokończone, nasze książki są niedopisane, nasze słowa są niedopowiedziane. Wojna została nam dana w nadmiarze, a pokoju nam poskąpiono. Na razie zamiast Rosji istnieje Związek Sowiecki — gdziekolwiek więc trafimy, pokój nie jest nam pisany. Wojna nie ma dla nas końca. Wiemy o tym i jesteśmy na to gotowi, nawet jeśli nie doczekamy dni, kiedy spojrzawszy w przeszłość, moglibyśmy w niej dokładnie rozdzielić wojnę od pokoju.

PAWEŁ MURATOW
tłum. Robert Papieski


Tekst pochodzi z „Wozrożdienije” 1931 nr 2108 (11 III).

PAWEŁ MURATOW ur. 1881 w Rosji, zm. 1950 w Irlandii. Historyk sztuki. Jego Obrazy Włoch w podziale na następujące tomy (t. I–VI; Florencja; Mediolan i Werona; Rzym; Sycylia i Apulia; Toskania i Umbria, Wenecja) w przekładzie Pawła Hertza ukazały się nakładem Zeszytów Literackich.

ROBERT PAPIESKI edytor i znawca twórczości Jarosława Iwaszkiewicza. Opracował tomy: Jarosław Iwaszkiewicz Dzienniki 1964-1980 (Czytelnik), Czesław Miłosz / Jarosław Iwaszkiewicz Portret podwójny (ZL), a także korespondencję Jarosława Iwaszkiewicza z Wiesławem Kępińskim (PIW) i Pawłem Hertzem (ZL). Ogłosił tłumaczenie książki Leonida Cypkina Lato w Baden (ZL) uhonorowane Nagrodą „Literatury na Świecie” i nominowane do Nagrody Literackiej „Gdynia”.