MARIA IWASZKIEWICZ, Ptaki na Stawisku

Fragment okładki książki „Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza”.
fot. Wydawnictwo Iskry

MARIA IWASZKIEWICZ
Ptaki na Stawisku

 

Kiedy przenieśliśmy się do Podkowy w 1928 roku, żyło tu mnóstwo najrozmaitszych ptaków.

Na noc przylatywały do Stawiska bociany. Ktoś mi powiedział, że gdy bocianięta są duże i zajmują miejsce w gnieździe, to stare samce, żeby się wyspać, lecą na noc gdzie indziej. Na Stawisku rosną bardzo wysokie i rozłożyste sosny. Kiedyś ojciec sprowadził dendrologa ― ten orzekł, że sosny są pozostałością dawnego lasu sprzed około dwustu lat. Było ich więcej, ale jedna uschła, w drugą trafił piorun, inną się ścięło, jednak ta największa, którą ojciec nazwał Uranią i która występuje w jego wierszach, została i widać ją z domu. Ma bardzo gęste gałęzie. Jeden z niższych konarów był przełamany ― bocianom musiało tam być wygodnie, bo najczęściej spały właśnie na nim. Kłóciły się o miejsce, strasznie klekocząc. Potem o świcie z klekotem odlatywały.

Bociany mają przyjazny stosunek do ludzi, bo ludzie im nie zagrażają. Moja znajoma Olimpia Grochowska widziała kiedyś na skraju szosy bociana, który szykował się do przejścia ― bardzo umiejętnie patrzył, z której strony jadą samochody, i kiedy droga była wolna, spokojnie przeszedł na drugą stronę.

Ładną historię o bocianach opowiedział mi prezes Czytelnika Ludwik Kasiński. W miejscu, gdzie dziś leży lotnisko Okęcie, stały dawniej skromne domki. W jednym z nich mieszkali znajomi Kasińskiego. Któregoś razu, jak to u nas w marcu, zanosiło się na bardzo zimną noc. Znajomi Ludwika, małżeństwo, palili pod kuchnią, żeby się ogrzać. Nagle słyszą w sionce jakieś szamotanie. Otwierają drzwi ― a tam bocian. Wszedł, obejrzał kuchnię dookoła, bardzo godnie się zachowując, i z powrotem skierował się ku drzwiom, najwyraźniej chcąc wyjść. To go wypuścili. Po kwadransie znów słyszą szamotanie w sionce. Otwierają ― wchodzi bocian z żoną. Przyszli na noc. Cóż było robić? Gospodarze położyli jakiś gałganek w kącie, państwo bocianostwo przenocowali, a rano zaklekotali ― dając znak, że na nich pora ― i wyszli, wypuszczeni przez zbudzonych właścicieli domku.

Miałam znajomego, który nazywał się Bocianowski. Kiedyś na balu w Teatrze Narodowym znajomi mnie ostrzegali: „Ty nie tańcz z nim, Marysiu, bo on dzieci nosi”. A bardzo dobrze tańczył. O, jak dobrze tańczył Bocianowski!

Na początku naszego pobytu w Stawisku mieszkały w okolicy kraski. Kraska to rzadki ptak, trochę mniejszy od gołębia. Odznacza się przepięknym upierzeniem, jest właściwie niebieska. Widziałam kraski koło sosen, widocznie odpowiadają im drzewa iglaste.

Dużo było tak zwanego drobiazgu, na przykład pliszki. Pliszka jest bardzo śmieszna, bo to maleńki ptaszek z długim ogonkiem, którym porusza. Pliszki są szaro‑czarne albo żółte z czarnymi skrzydłami. Chodzą po ziemi w zabawny sposób.

Ale najpiękniejsze były dudki i wilgi. Dudków już nie ma, wyniosły się, pewnie przeszkadzali im ludzie. Dudek jest, można powiedzieć, beżowy, ale na skrzydłach ma czarne paski, a na głowie prześliczny czub, który potrafi złożyć i postawić. Dudki są niehałaśliwe. Nazywają się dudkami dlatego, że wydają taki cichutki dźwięk: u‑duu, u‑duu. Mieszkają nisko, najchętniej w kupie kamieni albo w niewysokim drzewie. Koty na nie polują. Ciekawa jestem, gdzie się te dudki podziały.

Drugi piękny ptak to wilga. Wilga jest jaskrawożółta, a na skrzydłach i na ogonie ma czarne paski. I prześlicznie śpiewa, jest to dźwięk podobny do fletu. Wilgi podobno jeszcze są, ale to też nie jest ptak, który będzie mieszkał blisko ludzi. One lubią lasy liściaste ― fruwają pomiędzy drzewami, tak że trudno jest je zobaczyć, tylko słychać, jak się odzywają. Miejscowa ludność uważa, że ich intensywny śpiew zapowiada burzę.

Należy też powiedzieć o ptakach, które zostają na zimę, takich jak kawki, wrony, bażanty. Bażanty mieszkały na Stawisku. Śliczne miały upierzenie: pióra brązowo‑czarne i bardzo długi ogon. Mojego psa, który gonił kiedyś bażanta, wprawiło w zdumienie to, że potrafi on wlecieć na drzewo. Co prawda bażant niechętnie fruwa, głównie chodzi na piechotę, ale jednak, uciekając przed psem, zdobył się na ten wysiłek ― pies był bardzo rozczarowany.

I kawki oczywiście. Kawka daje się oswoić. Znany rysownik Szymon Kobyliński miał oswojoną kawkę, która miała na imię Franz ― no bo jak się ma nazywać kawka? Kawki umieją trochę naśladować głos ludzki.

Pojawiały się w dużej gromadzie sójki. To jest ptak bardzo szkodliwy, bo wydziobuje jaja z gniazd innych ptaków, ale ładny ― koloru beżowego, choć z odcieniem różowawym, i na skrzydle ma białe lusterko w niebieskie kropki. Wydaje nieprzyjemny głos ― nie śpiewa, tylko skrzeczy. Sójki nie odlatują na zimę. Zawsze dużo ich mieszkało w lesie koło Stawiska.

Na lato przylatywały kosy i szpaki. Jedne i drugie zabawne są przez to, że ciągle coś robią, grzebią w ziemi, gdzieś chodzą ― okropnie są zajęte. Kos jest cały czarny, ale ma żółty dziób, a szpak jest czarny w białe kropki, trochę większy od wróbla, ale mniejszy od wilgi i od dudka. Kosy bardzo śmiesznie gwiżdżą, starają się naśladować inne ptaki. Oczywiście subtelny gwizd wilgi im nie wychodzi. Na Stawisku siadały na przykład na werandzie, gdzie było słychać, jak ojciec gra na fortepianie, i głośno gwizdały ― starały się go przekrzyczeć. Jakaś sympatyczność jest w tych ptakach, mało się boją ludzi, podchodzą pod dom i szukają pożywienia, sprawiając przy tym wrażenie, że naprawdę mają bardzo dużo roboty.

Były też dwie kuropatwy, które miały młode, i prowadzały je aleją lipową biegnącą do domu. Mała kuropatwa to jest coś cudownego: maleńki, puchaty ptaszek, szary zupełnie, ale dzióbek i nóżki ma koralowo‑czerwone. Idą tak, że na przedzie kroczy mama kuropatwa, a za nią drepczą dzieci ― było ich zwykle dziesięć czy dwanaście sztuk. Ona czasem się ogląda i patrzy, czy wszystkie za nią podążają. Kuropatw już nie ma. Podobno lisy je wytrzebiły, a ponieważ na Stawisku mieszkała rodzina lisów, myślę, że się do tego przyczyniły.

Kiedy rano idzie się latem przez Podkowę, cały las rozbrzmiewa głosami ptaków ― nie zawsze wiem, jak się nazywają. W bardzo śmieszny sposób odzywały się te, które mieszkały nad stawem.

Lubię, kiedy ptaki są w pobliżu. Od dawna mieszkam w mieście, ale na szczęście mam naokoło bardzo dużo ptaków: sikorek, srok, a raz nawet przyleciał śliczny rudzik i próbował dostać się do mieszkania. Ja mam kota, więc oczywiście go nie wpuściłam. Rudzik ma brzuch i podgardle w kolorze ― jak sama nazwa wskazuje ― rudym, reszta jest nijakiego koloru. Skąd się u mnie wziął, nie wiem. Przeczytałam w atlasie ptaków, że lubi mieszkać w krzewach, w parkach.

Ale nie powiedziałam jeszcze nic o sowach. Na Stawisku sów nie było, ale w Podkowie owszem. Sowa ma bardzo złą opinię, dlatego że jest to ptak trochę niesamowity, ma twarz i oczy kota, i cichutki lot ― zazwyczaj słychać jakiś furkot, a sowa leci cichuteńko. Wydaje dźwięk: u‑huu, u‑huu ― stąd legenda, że sowa wróży nieszczęście.

No i kukułki. Najwięcej kukułek było zawsze w Kazimierzu nad Wisłą. Na początku lata wszystkie parowy rozbrzmiewają tam kukaniem kukułek. Pewnie podrzucają jajka do gniazd…

Trzeba też wspomnieć o dzięciołach. Adam Wajrak wymienia większe, mniejsze, trójpalczaste…, ja ich nie odróżniam, ale w Podkowie musiało być ich dużo, bo gdy się szło lasem z Podkowy Zachodniej na Główną, słychać było walenie dziobem o korę drzew. Pamiętam zielone dzięcioły. Wydaje mi się, że mieszkały w jednym miejscu Podkowy, przy strumyku. W tamtej części lasu kwitły piękne storczyki, które chętnie zbierałam ― tam można było spotkać zielone dzięcioły. Właściwie one są zielonawe, bo to jest bardzo dyskretny zielony kolor, ale z czerwoną czapeczką wyglądają egzotycznie i zachwycająco.

Kiedyś w Lesie Młochowskim zobaczyłam czarnego dzięcioła, który jest zaliczany do ptaków rzadkich. Las Młochowski, położony blisko Podkowy, należał w okresie międzywojennym do pana Kurnatowskiego. Dawniej odbywały się w nim polowania, świadczyły o tym tak zwane ambony, czyli drewniane budowle, skąd myśliwi wypatrywali zwierzyny. I tam któregoś razu siedział na pniu czarny dzięcioł. Był cały czarny, ale z jakimś przebłyskiem zielonawo‑brązowym na skrzydłach i też miał na głowie czerwoną czapeczkę. Widziałam go tylko raz, więc kiedy później przeczytałam w atlasie, że pojawia się rzadko w naszych lasach, bardzo byłam z tego dumna.

MARIA IWASZKIEWICZ
nagrała i opracowała Agnieszka Papieska

MARIA IWASZKIEWICZ ur. 1924, zm. 2019. Córka Jarosława Iwaszkiewicza i opiekunka jego spuścizny. Ogłosiła tom wspomnień Z pamięci (Czytelnik), cykl „Portrety” ukazuje się w „ZL” od nr 122.

AGNIESZKA PAPIESKA ur. 1973. Eseistka, współpracownica „Nowych Książek”. Współedytorka Dzienników Jarosława Iwaszkiewicza (Czytelnik) i korespondencji Jarosława Iwaszkiewicza z Wiesławem Kępińskim (PIW), a ostatnio korespondencji Pawła Hertza i Jarosława Iwaszkiewicza (ZL).


Zobacz także
MARIA IWASZKIEWICZ