EWA BIEŃKOWSKA „Po co filozofowi religia. Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski”


Ukazała się ekscytująca książka: Ewa Bieńkowska, Po co filozofowi religia. Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski (Znak, 2020). Przytaczamy fragment odnoszący się do Leszka Kołakowskiego. 17 lipca minęła jedenasta rocznica jego śmierci. Pamiętamy. (Redakcja)



[…] Zrozumieć epizody historii chrześcijaństwa europejskiego to zadanie wymagające wysokiego stopnia wiedzy, bystrości, zmysłu stosowności (illative sense?). To praca nasycająca egzystencję pewnym tonem namiętności, którą znają nie tylko wyznawcy religii i jej życzliwi badacze, lecz także jej demaskatorzy. Odnosimy wrażenie, że ci ostatni, nadając myślowym składnikom religii charakter urojenia, rozmijają się z czymś podstawowym: z mową kultury. Badacz tak przenikliwy jak Kołakowski, od dziesięcioleci zanurzony w swoim przedmiocie, nie musi się interesować wiarą osobistą. Wbrew Pascalowi wydaje mi się, że stanowi ona dla niego mniejszą stawkę w porównaniu z losami cywilizacji, z którą się on utożsamia. Cel, który narzucał się Filozofowi, to przeciwstawienie się spiskowi obojętnych. To zadanie (zadane sobie) nie spycha w niepamięć tego, co Ricoeur nazwał filozoficzną przysięgą racjonalności.


Intermezzo: Człowiek, który przeczytał wszystkie ważne książki

Z kulturą duchową minionych epok najczęściej obcujemy przez książki. Jest ich taki ogrom, że potrzebni są specjaliści nie tylko od kolejnego stulecia i poszczególnego pisarza, lecz od każdego dziesięciolecia oraz faz w twórczości pisarzy. Często jeden z płodnych twórców to za dużo na jednego historyka i on sam określa się jako badacz na przykład od średniego okresu twórczości Szekspira, początków Balzaca, końca życia Słowackiego albo od postaci kobiecych, dajmy na to, w debiucie amerykańskiej pisarki z połowy XIX wieku. Z prac uczonych wyłania się olbrzymia mozaika, której ogarnięcie jest niepodobieństwem. Nie tylko z powodu nieprzeliczalności jej elementów – również z przyczyny ich (pozornej?) niezborności, gdzie sąsiadujące kamyki są od Sasa do Lasa. Giambattista Vico, a później Hegel próbowali ująć ten ogrom w całość za pomocą jakiejś idei naczelnej, która miała stanowić motor historycznego rozwoju. Dla umysłów spragnionych ładu stanowi to wielką ulgę: nareszcie coś da się zrozumieć z chwiejnego, wielopostaciowego kroczenia ducha. Lecz gdy nie mamy do dyspozycji scalającej myśli, stoimy wewnątrz labiryntu, z którego nie ma wyjścia. Albo poddamy się osobistym upodobaniom i okolicznościom podsuwającym te, a nie inne książki, albo zwrócimy się do specjalistów, do jakiejś gałęzi uprawianej przez nich wiedzy. W przypadku Leszka Kołakowskiego w notatce jednotomowej encyklopedii należy wstawić zwięzłą informację, że zajmował się filozofią i historią filozofii czasów nowożytnych, zwłaszcza XVII wieku, ze szczególnym uwzględnieniem prądów myślowych wewnątrz chrześcijaństwa. Czytelnik jego dzieł czuje, jak ta notatka jest powierzchowna. Widać na pierwszy rzut oka, że Autora interesuje całość kultury umysłowej Zachodu, zwłaszcza gdy obraca się ona wokół faktu religijnego, gdy wchłonęła go i przekształciła. Od początków istnienia Kościoła, poprzez jego perypetie myślowe, organizacyjne. Drżyjmy: Kołakowski rzeczywiście pragnie, na ile można, zaznajomić się z tą całością, która obchodzi go niezwykle żywo jako całość – i jako spojone razem, choćby niezgodne, składniki. I tak będzie to jakiś wybór, coś jak utworzenie własnej antologii tekstów ważnych dla chrześcijaństwa i jego filozoficznych okolic.

Co to za antologia, gdzie ją znaleźć? Czy istnieje biblioteka stworzona wedle jego wskazówek, tak jak pewna biblioteka w Hamburgu została ułożona wedle wskazówek Aby’ego Warburga? Taka biblioteka nie tyle nie istnieje, ile jest nawet trudna do wyobrażenia. Nie odpowiadałaby oczywiście takim gigantom jak amerykańska Biblioteka Kongresu, która gromadzi, jak się zdaje, wszystkie pisane świadectwa ludzkości. Byłaby selektywna, chociaż nie całkiem stronnicza. Trzon chrześcijański byłby uzupełniony literaturą starożytną (pomyślmy o miejscu Platona i Plotyna), dokumentami kilku wielkich kultur, które stanowią element porównawczy. Cóż to zresztą znaczy piśmiennictwo religijne? Czy nie rozszerza się na dzieła, których nie zaklasyfikuje się w ten sposób, a które są konieczne dla zrozumienia danej epoki, jak choćby Próby Montaigne’a? Filozofia Kartezjusza nie należy do tej dziedziny, a jednak nie wolno go pominąć. A Kant i Hegel, którzy naszego Autora bardzo interesują? A Towiański i Mickiewicz, którzy go nie interesują? Powieści Grahama Greene’a, Mauriac jako powieściopisarz i eseista? Wreszcie cała masa teologów protestanckich od XVI do XX wieku? – Nie chodzi o budowanie wokół dzieła Kołakowskiego czegoś w rodzaju wystawy powszechnej religijnych zainteresowań cywilizacji zachodniej. Gdyby zakładać na przykład w obrębie uniwersytetu w Cambridge, skromną bibliotekę jego imienia, wystarczyłoby zgromadzić wielojęzyczne wydania Biblii, ojców Kościoła (nie tylko największych), najwybitniejszych scholastyków, jak św. Tomasz, św. Anzelm, Duns Szkot, oczywiście pisma Erazma i Lutra, Kalwina, teksty mistyków z XVI i XVII wieku, Kartezjusza, Leibniza…

Potem należy się zastanowić. Czy dodać tych, co sformułowali zasady empiryzmu, któremu z trudem opierają się metafizyka i teologia? Można przeskoczyć pisarzy Oświecenia (poza Hume’em), choć trzeba zachować ich w pamięci. W stuleciu XIX należy pójść za bibliografią podawaną przez Filozofa. Uwzględnić modernistów katolickich. W XX wieku dodać kilku teologów buntowników w Kościele katolickim, dla smaku, to znaczy dla pokazania, co się dzieje w tej dziedzinie. Protestancką teologię liberalną, projekt demitologizacji i jego pochodne. Ciąg filozoficzny zamykają, całkiem od siebie różni, Husserl i Jaspers – oraz opera omnia samego Kołakowskiego. Dla ostatniego nasz Autor żywi szczególny szacunek, który rozgrzewa mi serce. Nikt z nowoczesnych? Może paru konserwatywnych myślicieli amerykańskich, raz czy dwa przywołanych w pismach Kołakowskiego? Co do przełomu XX i XXI wieku, da się skonstruować biblioteczkę pisarzy odradzanych. Czy byliby obłożeni cenzurą jako szkodnicy w państwie pod dobrotliwym berłem króla Leszka? Zapewne tylko przyduszeni tym rodzajem tolerancji, która ośmiesza. Byłoby to enfer Instytutu Kołakowskiego, ale ogólnie dostępne; może za pisemnym uzasadnieniem. W tym katalogu nie uwzględniłam jeszcze zasadniczego działu: dokumentów Stolicy Apostolskiej, takich jak wspominane przez niego Bullarium romanum (zbiór papieskich bulli) i uchwały kolejnych soborów powszechnych. Literatura piękna? Mało o tym wiemy. Natomiast pewna była jego wrażliwość na poezję – ułożył osobistą antologię. Na poetycką piosenkę francuską, którą podśpiewywał w chwilach towarzyskiego odprężenia. Wybierał wiersze smutne: Il n’y a pas d’amour heureux… – zapamiętałam.

EWA BIEŃKOWSKA


EWA BIEŃKOWSKA autorka książek o Nietzschem, Michale Aniele, Tomaszu Mannie, Miłoszu, wspomnieniowej książki o swojej rodzinie oraz powieści Dane odebrane. Nakładem Zeszytów Literackich ogłosiła tomy Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego; Spacery po Rzymie oraz Historie florenckie, za które otrzymała Nagrodę Magellana i Nagrodę im. Leopolda Staffa.