SZYMON ŻUCHOWSKI
o książce: Italo Calvino
„Marcovaldo, czyli pory roku
w mieście”

Italo Calvino, „Marcovaldo, czyli pory roku w mieście”. Tłum. Alina Kreisberg. Warszawa, W. A. B., 2013.

Marcovaldo to bohater tytułowy cyklu dwudziestu opowiadań ułożonych według pięciokrotnie powtórzonego następstwa pór roku, od wiosny poczynając. Zwarta, zwięzła forma i przejrzysty układ tekstów wzmagają wrażenie alegoryczności, podobnie jak nietypowe imiona większości bohaterów, przestarzałe już w momencie powstawania książki (Domitilla, Sigismondo, Astolfo…). Miejscem akcji opowieści — czy może przypowieści? — jest bliżej nieokreślone duże miasto przemysłowe we Włoszech. Może Mediolan lub Turyn, co pasowałoby do charakteru tych miast przed kilkudziesięcioma laty oraz do nastroju apatii zalegającej karty książki; w autobiograficznych zapiskach Calvino przewrotnie określił wszak Turyn jako „città seria, ma triste” („miasto poważne, lecz smutne”). Mniejsza zresztą o nazwę, ważne jest samo miasto, jako idea, universale, bardziej kwantyfikator niż konkretny punkt na mapie.

Marcovaldo jest nie mniej tajemniczy i nie bardziej pociągający niż miejsce, w którym żyje. Ten osiedlony w dużym mieście chłop ima się różnych zajęć, mniej lub bardziej legalnych, a czasem dość absurdalnych (jak uprowadzenie królika laboratoryjnego przenoszącego groźne zarazki), aby związać koniec z końcem i wykarmić swoją żonę wraz z gromadką dzieci. Już nie należy do wsi, wciąż jeszcze nie należy do miasta i wygląda na to, że nigdy się w nim nie odnajdzie. Jego przedsięwzięcia w większości wywołują efekt komiczny, choć biorą się z poczucia beznadziei i na niej się ostatecznie kończą. Bardziej niż bohater tragiczny jest to jednak tragiczny bohater: w cokolwiek się zaangażuje, zawsze kończy oszukany i rozgoryczony. Ale mimo zwyczajnych przyczyn jego cierpienie jest tym prawdziwsze, że przewlekłe; płytkie skaleczenie niekiedy ogniskuje uwagę bardziej niż poważna choroba, a na bliznach nawet drobne rany gorzej się goją.

Oderwanie od korzeni, zagubienie w rzeczywistości industrialnej, nieudane próby powrotu do źródeł, do natury — te tematy na początku XXI wieku, mimo dekad eksploatacji, wciąż cieszą się pewnym powodzeniem. Trudno powiedzieć, żeby ta książka się zestarzała. Jest to również zasługa sztafażu lat 50.–60., kiedy powstawały poszczególne opowiadania (wydanie zbiorcze w 1963 roku), z migającymi neonami, fabrykami, teletransmisjami i całą tą nowoczesnością — oszczędną w formie, zorientowaną na funkcjonalność — którą dziś sprzedaje się jako wysmakowany vintage. Całości dopełnia humor — surrealistyczny, ale w swoim surrealizmie w takim stopniu „realistyczny”, że bliski codzienności obfitującej przecież w drobne paradoksy i nieporozumienia, jak w opowiadaniu, gdzie dzieci, widząc po raz pierwszy stado krów zmierzających ku górskim pastwiskom, dopytują się: „Czy krowy to tak jak tramwaje? Mają przystanki? Gdzie jest końcowy przystanek krów?”. Dzieci Marcovalda nie znają bowiem świata poza miastem. On sam też zaczyna kochać naturę nie jak człowiek ze wsi, ale właśnie miłością człowieka miejskiego; przyroda, przestawszy zapewniać mu byt, traci dla niego swoją esencjonalność.

Calvino, który nie był obojętny na problemy robotników, często przecież chłopskiego pochodzenia, zdaje się sugerować, że to rozdarcie między wsią a miastem jest nierozerwalnie związane z postępem cywilizacyjnym. Trudno jednak znaleźć w opowiadaniach o Marcovaldzie potępienie cywilizacji jako takiej. Zastosowana przez autora metoda para‑ czy pseudodokumentalna (mockumentary) pozwala nie fetyszyzować świata przedstawionego, lecz traktować go jako pretekst do zabawy konwencją, a nie do forsowania jakiejkolwiek tezy. W tym tomie opowiadań, poprzedzającym o kilkanaście lat powieść Jeśli zimową nocą podróżny, wyraźnie widać skłonność autora do igrania z formą i powierzania istotnej roli cudzysłowowi. Jakby los bohatera był „życiem o życiu”, rozgrywał się w dialogu dwóch narratorów: zewnętrznego (plus minus wszechwiedzącego) i wewnętrznego (niewiele wiedzącego), tożsamego z Marcovaldem. Jakby nie usiłował być biografią, tylko co najwyżej komentarzem do biografii, albo wręcz komentarzem o komentowaniu biografii. Nie bez powodu też ostatnie opowiadanie, przeniósłszy nas nagle z karykatury przedsiębiorstwa w scenerię bajki o wilku i zajączku, kończy się słowami: „Widać było tylko przestwór śniegu, białego jak ta kartka”.

SZYMON ŻUCHOWSKI

SZYMON ŻUCHOWSKI ur. 1983. Poeta, tłumacz, krytyk klasycznomuzyczny. Stały współpracownik działu „Słysząc”, redaktor rubryki poetyckiej „Wierszoptykon” w „Kulturze Liberalnej” i redaktor prowadzący anglojęzycznego czasopisma naukowego „Polish Libraries” (Biblioteka Narodowa). Tłumaczy m. in. literaturę angielską, francuską, hiszpańską, niemiecką i włoską. Wydał trzy tomy poetyckie: Ars amandi, vita brevis (Zeszyty Literackie, 2014), Podział odcinka (Zeszyty Literackie, 2016; finał Nagrody Poetyckiej Orfeusz) oraz Litanie czarnodziurskie (WBPiCAK, 2019).


Zobacz także